W słoneczny i rześki niedzielny poranek z gatunku "wstawaj, szkoda dnia!", polecieliśmy na targ antyków i staroci odbywający się w każdą sobotę i niedzielę przy Porte de Vanves. (Dla podkreślenia faktu, jak bardzo się uzupełniamy, dodam, iż połowa z nas maszerowała żwawo niczym napoleońska armia na podbój Europy, druga połowa krokiem marudera ciągnącego się za wojskiem, jedni z radosną pieśnią na ustach, inni ze starą śpiewką Znowu będziemy kupować skorupy? ;)
Giełda ta jest polecana turystom przez większość przewodników po Paryżu, dlatego odwiedzają ją licznie Amerykanie, Chińczycy, Japończycy, Niemcy, co zdaniem sprzedawców jest wystarczającym powodem dodania baśniowego zera do realnej ceny. W związku z tym lubię tu przyjeżdżać, żeby popatrzeć na okruchy przeszłości i cały ten jarmarczny folklor. Tym razem wypatrzyłam takie cudności jak gablota pełna kolorowych motyli, stary malowany teatrzyk lalkowy z kurtyną i kilkoma pacynkami do kompletu, dziewiętnastowieczne wydania dramatów oprawione w skórę, czekające w zakurzonym kartonie na kolejne wcielenie.
Między pożółkłymi kartkami jednego z tomów znalazłam szary ze starości liść lilii wodnej i fragment listka draceny, które w zasuszonej formie przetrwały tyle roślinnych pokoleń, iż w świecie flory są odpowiednikiem mumii egipskich. Liście pozostawione w książkach kierują myśli w stronę poprzednich właścicieli. Wyobraziłam sobie ich cały korowód - reżysera teatralnego, aktorkę Comédie-Française, profesora literatury, aspirującego dramatopisarza... Wkładanie liści i kwiatów to subtelny sposób na zaznaczenie swojej obecności w życiu książki. Mniej delikatne, acz użyteczne i interesujące, bywają notatki ołówkiem na marginesach. Można również praktycznie podpisać się długopisem na pierwszej stronie, co ostro przypomina o istnieniu właściciela...
Handel kończy się popołudniu wielkim pakowaniem - zabezpieczaniem kruchego towaru papierem, składaniem stołów, gablot, stelaży namiotów, zwijaniem plandek, upychaniem wszystkiego w dostawczych samochodach. Niektórym handlującym nie chce się pakować mało wartościowych przedmiotów, które zbyt długo nie znalazły nabywcy, więc po prostu zostawiają je pod drzewami, jakimi wysadzany jest szeroki chodnik. Widywałam porzucone stare czasopisma, obrazki z potłuczonym szkłem, które sprzedawca wyraźnie uznał za mniej cenne niż własne dłonie.
Minionej niedzieli ktoś zostawił hałdę harlequinów i romansów w kolorowych okładkach przedstawiających bukiety róż, zachody słońca, kształtne niewiasty i zdrowo wyglądających młodzieńców. Znalazła się wśród nich klasyka gatunku pióra Danielle Steel. Ludzie podchodzili, zaglądali, niektórzy decydowali się na przekopywanie górki, większość odchodziła z pustymi rękami. Kolekcjonowanie antyków i czytanie harlequinów widać nie idą w parze.