Hiperrealistyczne rzeźby amerykańskiej artystki Carole A. Feuerman zachwyciły mnie już pierwszego wieczoru w Wenecji. Zajrzeliśmy na podwórze należące do galerii (nie tej z wejściem pod wodą ;)) i naszym oczom ukazała się piękność w stroju kąpielowym i czepku leżąca na kole pływackim w stanie błogiej satysfakcji i pewności, że na nią zasługuje.
Główną wystawę Carole Feuerman na weneckim Biennale Sztuki można oglądać w bocznej kaplicy kościoła Santa Maria della Pieta. Odtworzone z detalami dłonie, stopy, oczy, nosy pływaczek, z bliska, w trójwymiarze mówią o kruchości i pięknie, od których jakże blisko do vanitas vanitatum i wszystko marność, ale ten komunikat uznałabym za pomijalny. Widzę przede wszystkim opowieść o dobrej relacji ze sobą i własnym ciałem, o uwolnionej sensualności i skutecznym poszukiwaniu harmonii.
Ciało jako świątynia spokoju i przyjemności, w kontekście religii, która od wieków je deprecjonuje, potępia, żąda umartwiania i ignorowania jego potrzeb. W przestrzeni sakralnej oraz w dialogu z karnawałowym miastem na wodzie prace artystki nabierają dodatkowych znaczeń.