środa, 5 maja 2021

Pisane nocą, na trzeźwo, choć to niewiele zmienia ;)


Wielkanoc przeminęła z wiatrem (szkoda, że wiatr nie chce również przeminąć), a u nas na stole w salonie wciąż wylegują się w ludowej misce pisanki huculskie. Nie żebym czekała, aż coś się z nich wykluje, bo to tradycyjne wydmuszki. (Choć aktualnie wysiaduje je żuraw origami, więc kto wie...) Po prostu tak mi się podobają, że szukam pretekstu, aby nie schować ich do szafy na rok. Autorstwa ludowej artystki pani Marii Kieleczawy, zakupione przez internet w księgarni Muzeum Narodowego, są to prawdziwe dziełka sztuki. Piękne, kolorowe, optymistyczne, "zrobiły" mi tegoroczne święta.

Miesiąc później nadal mrugają wesoło i nie pozwalają na obojętne omiecenie wzrokiem. Najpierw twierdziłam, że dopóki drzewa pod naszymi oknami się nie zazielenią, pisanki, symbol odradzającego się życia, muszą podtrzymywać nas na duchu. Kiedy lipa i wierzba pokryły się pierwszymi liśćmi, słusznie zauważyłam, że przecież nieco dalej na skwerze jesiony są nadal łyse. Potem temperatura na dworze w dzień spadła do 10C, w nocy do 0C, więc obecność barwnych jaj na stole stała się równie oczywista jak czapki na głowie. W długi weekend nadeszło niespodziewane wsparcie - przykłady podobnych zachowań zarówno w teraźniejszości, jak w przeszłości. Podczas wizyty u znajomych wypatrzyłam na kominku urocze pisanki. Poza tym przypomniały mi się całoroczne drewniane, które moja babcia trzymała w kryształowej wazie.

Do Bożego Narodzenia raczej ich nie utrzymam, ale tak sobie myślę, że przy obecnych anomaliach pogodowych trudno uznać wiosnę za cud odrodzenia, zatem poczekamy do cudu lata i krótkich rękawków, aby zapakować nasze cacka z dwoma dziurkami do plastikowych osłonek i włożyć do szafy. Niezbyt głęboko, bliżej skraju półki.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...