sobota, 24 grudnia 2011

Życzymy...


Szczęśliwych Świąt
Pięknego 2012
Niech będzie rokiem rozwiniętych skrzydeł

Bee i Spider

Happy Christmas
Beautiful 2012
May that be the year of spread wings

Bee and Spider

piątek, 23 grudnia 2011

Paryż odświętny

Królewicz Paryż wystroił się na Boże Narodzenie i Nowy Rok. Uwodzi światłem, hipnotyzuje kolorami, czaruje dekoracjami witryn.

Lafayette udaje z sukcesem mauretański zamek
Światełka zapalają się w różnych konfiguracjach, żeby w końcu zabłysnąć hurtowo
Bulwar Saint Germain, na rogu restauracja Les Deux Magots, sławna dzięki przesiadującym w niej niegdyś gościom. Hemingway, Picasso, Camus, Sartre, Mauriac - filary XX. wiecznej literatury i sztuki oraz niejednego paryskiego lokalu gastronomicznego.
Le Bon Marché, jedna z najstarszych na świecie galerii handlowych, której początki sięgają pierwszej połowy XIX wieku
Plac Vendôme płonie
Avenue Montaigne
Wejście do hotelu Plaza Athénée, z którego okna bohaterka Seksu w wielkim mieście, Carrie, piszczała na widok wieży Eiffla
Rondo Champs-Élysées
Ronda cd
Champs-Élysées - ujęcie dla lubiących mrużyć oczy...
... i dla tych, którzy wolą trzymać szeroko otwarte.
Kolory ledowych kręgów zmieniają się co kilka minut - od błękitu, przez fiolet, róż, po zieleń - na gałęziach drzew wiszą sznury metalicznych blaszek połyskujących w ich świetle
Kapiący od złota Hermès
Kapie z wszystkich ośmiu czy dziesięciu okien wystawowych domu towarowego Hermèsa przy prestiżowej ulicy Faubourg-Saint-Honoré
Dior również postawił na złoto, widocznie taki trend obowiązuje w modzie witrynowej na sezon jesień /zima 2011
Dior
Wytwórca czekoladowych smakołyków w bocznej uliczce też się postarał
Przed Panteonem, przed merostwami wielu paryskich dzielnic wyrosły świerkowe zagajniki
Przyjemnie spacerować po Paryżu w grudniu.

Santa is coming

Zostałam skrytykowana przez takiego jednego, że wypisuję jakieś banialuki, w dodatku przed Świętami, zamiast kreować przyjemną atmosferę, zamieszczać zdjęcia paryskich iluminacji i choinek. Postanowiłam się poprawić, więc na początek posłuchajcie tej uroczej piosneczki z 1953 roku. Jeżeli szukacie nadal pomysłu na prezent, wystarczy zagłębić się w słowa i macie całą listę doskonałych podpowiedzi ;)

wtorek, 20 grudnia 2011

Ogłoszenie

Z zapisków Nihon Anno Domini 2007

01.11.2007, czwartek

W Polsce Wszystkich Świętych, w Japonii zwykły dzień roboczy.


Jakiś japoński oni (diabeł) podkusił mnie, żeby przeczytać ogłoszenie na tablicy przy sąsiedniej klatce schodowej. Było zakurzone, sfatygowane i należało zostawić je w spokoju, zamiast rzucać się na każdy zapisany kawałek papieru, jaki pojawia się w zasięgu wzroku. Ten skrawek ostrzegał przed napastnikiem, który molestował („harassed") panią na rowerze („lady on a bicycle”) w późnych godzinach wieczornych na nieoświetlonym, bezludnym i dezdomnym odcinku drogi wiodącym do ośrodka naukowego, w którym mieszkamy. Nie padło słowo gwałciciel ani gwałt, autorzy ogłoszenia dawali nadzieję, że kobieta wyszła cało z opresji…

Tak czy inaczej całe moje jestestwo (ależ to idiotyczne określenie) poddało się potężnemu trzęsieniu ziemi, powyżej siedmiu stopni w japońskiej skali, i mit bezpiecznej Japonii legł w gruzach. Aż do tej chwili miałam tu ogromne poczucie bezpieczeństwa, jakbym mieszkała na Księżycu. Mogłam wędrować przez Jokohamę czy Kioto w środku nocy bez cienia strachu. Jeździć rowerem do supermarketu o zmroku. Od dzisiaj żadnego łażenia po zakamarkach Tokio, zakupy będę robić w samo południe i pokonywać ostatni fragment trasy jak czujny policjant na patrolu.

02.11.2007, piątek

Pochmurno, chłodno, przelotne opady, z tyłu głowy myśl o gwałcicielu grasującym w okolicy. Opanowałam do perfekcji sztukę nakręcania się. Udaję się z wizytą do Susimity na pierwsze piętro omówić ponure zagadnienie. Podobno ogłoszenie wisiało już w czerwcu, kiedy nasi hinduscy znajomi przyjechali do Tsukuby. Pojawia się nadzieja, że zbrodniarz porzucił ten rejon, miasto, może nawet wstrętny proceder. Małżonek Susimity pytał współpracowników o incydent, ale zaprzeczyli w żywe oczy, twierdząc, że w Japonii jest bezpiecznie i nie ma się czego bać. Zachowanie często spotykane wśród starszego pokolenia tubylców - wpieranie sobie i innym, że na reputacji ich kraju nie istnieje żadna rysa. Susimity nie przekonali. W środku dnia, na terenie ogrodzonego, strzeżonego ośrodka zamknęła drzwi na zamek i łańcuch, zanim wstawiła wodę na herbatę.

Od młodszego pokolenia dowiedziałam się, że "lady" uciekła napastnikowi, podobnych zdarzeń nie odnotowano.

Do zapamiętania na przyszłość: nie czytać starych ogłoszeń, a skoro już się to zdarzy, nie emocjonować się nimi, bo przeważnie są nieaktualne.

sobota, 17 grudnia 2011

Mont-Saint-Michel

Zdjęcie pożyczyłam z internetu, na moim było ładniejsze niebo, słabsza reszta, ale też nie zadałam sobie trudu stosownego oddalenia się od obiektu, jak autor powyższego :(
To trzeba zobaczyć. Przynajmniej raz w życiu. Tak uważa przyjaciółka ma Beta oraz 120 milionów Japończyków. Japończyk ma we Francji dwa cele - wieżę Eiffla i Mont-Saint-Michel. Codziennie o świcie z Paryża wyrusza w stronę Normandii kilkanaście autokarów wypełnionych Japończykami. Benedyktyńskie opactwo ma naprawdę genialne publicity w Kraju Producenta Bravii. Trafiło na podatny grunt - ten naród uwielbia turystykę świątynną i baśniowe klimaty, a Mont-Saint-Michel łączy w sobie oba zjawiska.

Beta zadbała o reklamę w Europie Środkowej ;)
Jechaliśmy od strony Rennes. Bretania żegnała nas deszczem, Normandia powitała bladym błękitem. Klasztor wybudowany na szczycie skalistej wysepki, połączonej z lądem groblą, widać z odległości kilkunastu kilometrów i jest to obraz wywołujący przemarsz mrówek po kręgosłupie, wart trzynastogodzinnego lotu z innego kontynentu. Wraz z położonym u stóp miasteczkiem wygląda jak nienaturalnych rozmiarów grzyb, który wyrósł na plaży, w dodatku do góry nogami... nogą. To wertykalna przygoda dla oka pośrodku płaskiego horyzontu. Połączenie pięknego kaprysu przyrody z wyobraźnią, inteligencją i uporem człowieka.

Samochód zostawiliśmy na parkingu poniżej grobli, otrzymaliśmy karteczkę z ostrzeżeniem, że należy go stamtąd zabrać do godziny 19, w przeciwnym razie dotkliwie doświadczy niezwykłego zjawiska przypływów w Zatoce Mont-Saint-Michel.

Tylu Japończyków, co w uliczce prowadzącej do bram opactwa, widywaliśmy naraz tylko w Japonii. Japońskie studentki, małżeństwa z dziećmi, emerytki. Z rana było pewnie jeszcze więcej, ale autokary uwiozły ich z powrotem do stolicy, gdzie rozejdą się po znacznie szerszym obszarze i będą sprawiać wrażenie, że z powodu kryzysu zaniechali turystyki.

W sklepach z pamiątkami pracują Japonki, jedna z nich zdradziła, że przyjeżdża tu na weekendy z Paryża, żeby obsługiwać rodaków. Napisy informowały o możliwości przesłania zakupionych dóbr bezpośrednio ze sklepu do Kraju Trzęsącej Się Ziemi. Frontem do klienta nielubiącego dźwigać ciężkich toreb. W restauracjach, dwóch małych muzeach, klasztorze atakowały napisy w języku japońskim, co stanowiło frajdę dla Spidera, który z zapałem je literował i tak się zapędził w odświeżaniu hiragany, że prawie wziął japońskiego audiogajda.

W klasztorze trafiło nam się jak ślepym kurom ziarnko (pardon, Spiderku) - oprowadzanie w języku angielskim tylko dla nas dwojga (zalety listopadowej turystyki). Nasza przewodniczka - starsza, postawna Francuzka w adidasach i obszernej kurtce przeciwdeszczowej - odznaczała się dużą wiedzą, jeszcze większą pewnością siebie i niewielką tolerancją na hałasy. Przeszkadzały jej wszelkie odgłosy zewnętrzne, może poza skrzeczeniem mew, w każdym razie tego ostatniego nie skomentowała. Wykorzystując pozycję "gospodyni" kategorycznym "SZSZSZZZZZ!!!" uciszała wszystkich przeszkadzających jej w wykonywaniu pracy - głośniej rozmawiających, zwyczajnie mówiących, śmiejących się, tupiących obcasami (What a noisy shoes!), robiących zdjęcia z trzaskiem flesza, Japończyków, Francuzów (French groups are the worst!), dzieci, ludzi w sile wieku i staruszków. Sama przy tym perorowała tak donośnie, że słyszał ją Archanioł Michał na szczycie klasztornej wieży.

Jej asertywność wprawiała nas w lekkie zakłopotanie, gdyż upominani taksowali nas badawczymi spojrzeniami, czyśmy przypadkiem nie księstwem Yale w trakcie prywatnej tury.

Dla swojej dwuosobowej grupy przewodniczka była miła i troskliwa niczym kwoka dla kurczątek (wytrzymajcie jeszcze chwilę w szponach drobiowej metaforyki;), ostrzegała przed zdradzieckimi progami i schodami, dzieliła się szczodrze wiedzą, sprawdzała stan naszej odpytując, które sale są romańskie, które gotyckie, które mieszane i w jakich proporcjach. Po tej wizycie jesteśmy ekspertami od obu stylów.

Nie widzieliśmy, niestety, przypływu, gdyż poranny był zbyt rano, a wieczorny zbyt po ciemku. Musimy w związku z tym wrócić do Mont-Saint-Michel.


środa, 14 grudnia 2011

Jalouse

Zazdroszczę tym, u których obecnie nie wieje, nie pada, świeci gorące słońce umożliwiając chodzenie cały boży dzionek na boso i prawie nago po różowym piasku.

Jeżeli chcecie dowiedzieć się, o co jest zazdrosna L, nauczcie się szybciutko francuskiego i posłuchajcie :)

wtorek, 13 grudnia 2011

Średniowiecze kontra wiek XXI

Zwykło się kręcić głową ze współczuciem przemieszanym z niedowierzaniem nad długością, a właściwie krótkością żywota tych, którym przypadło zaludniać Ziemię w wiekach średnich. Nieliczni szczęściarze dożywali sędziwej starości, tzn. 45 lat. Tymczasem należałoby wziąć pod uwagę, jak bardzo zyskiwali na czasie nie wykonując mnóstwa czynności, które zabierają współczesnym połowę życia. Oto niepełna lista syzyfowych prac naszych i zajęć nieproduktywnych:

- codzienne kąpiele wieczorne, prysznice poranne
- mycie rąk przed każdym posiłkiem, zębów po każdym posiłku
- golenie i/lub depilowanie różnych części ciała
- malowanie niektórych partii
- wklepywanie kremów i balsamów
- peelingi, manicury, pedicury
- nieustające mycie włosów, częste strzyżenie, układanie, farbowanie
- nieumiarkowane zmienianie odzienia wierzchniego i spodniego, pranie i prasowanie jednego i drugiego w kółko i od nowa
- odkurzanie, wycieranie kurzu oraz zastanawianie, skąd się w takich ilościach bierze
- zmywanie naczyń i sztućców po każdym użyciu
- obieranie owoców i warzyw ze skórek
- chodzenie do lekarzy
- oglądanie banalnych seriali i spacery po centrach handlowych
- dojazdy
- stanie w korkach tym bardziej
- latanie na trasach międzykontynentalnych

Lista pozostaje otwarta. Propozycje mile widziane.

A średniowieczni, no cóż, byli może troszeczkę zaniedbani, ale ile mieli wolnego czasu... ;)

niedziela, 11 grudnia 2011

Pora na szynkę, czyli zapiekanka porowo-szynkowa

Skoro już tak apetycznie zrobiło się na blogu, to uderzę jeszcze w tę strunę i podzielę się przepisem wyszperanym we francuskiej książce kucharskiej wywodzącym się z regionu Le Centre (Chartres, Orlean, Tours, zamki w dolinie Loary). Danie niezwykle przyjemne w konsumpcji (za każdym razem) i szybkie w przyrządzeniu (za drugim i kolejnym razem, gdyż robiona po raz pierwszy każda niemal potrawa zabiera wieki... też tak macie?).

Składniki na 4-6 osób:

4 łyżki masła (60 g)
1 łyżka oliwy z oliwek
6 dużych porów, białe części i 5 cm zielonych
2 łyżki mąki
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki świeżo zmielonego pieprzu
1 szklanka mleka
2 łyżki posiekanej natki pietruszki
400-500 g cienko pokrojonej szynki (najlepiej kupić w plasterkach i pokroić jak do sałatki)
6 łyżek star(t:)ego sera (w przepisie Cantal, dobra Gouda również daje radę)

- Na dużej patelni rozpuścić łyżkę masła z oliwą, na gorące dodać pokrojone w półkrążki pory i dusić pod przykryciem przez około 5 min, aż będą miękkie.

- Przygotować sos beszamelowy - na patelni lub w rondelku rozpuścić dwie łyżki masła, zdjąć z palnika, dodać mąkę, sól, pieprz, dokładnie rozmieszać, postawić z powrotem na palnik, dodawać mleko, energicznie mieszając trzepaczką; pozostawić na małym ogniu, mieszając co jakiś czas, aż sos uzyska konsystencję ciasta naleśnikowego.

- Do beszamelu dodać pory, szynkę, pietruszkę, dobrze wymieszać i przełożyć do płytkiego żaroodpornego naczynia, wysmarowanego masłem.

- Posypać wierzch serem, położyć drobne kawałki pozostałego masła.

- Piec ok. 30 min., aż utworzy się złota skorupka.

- Serwować z ziemniakami lub z bułką.

Fotografia kulinarna jest trudniejsza, niż się wydaje, najlepiej mieć "pod ręką" światło dzienne, kuchnię z klimatem, jadalnię z antycznym stołem, mnóstwo ciekawej porcelany i fajansu, a przede wszystkim należy najeść się przed przystąpieniem do fotografowania, w przeciwnym razie wychodzi takie właśnie pożałowania godne ujęcie;)

Tłuste, ale pyszne :)
Bon appétit!

środa, 7 grudnia 2011

W labiryncie Pompidou

W niedzielę Bee zaciągnęła Spidera do Centrum Pompidou, ponieważ bardzo dawno już tam nie był, więc po prostu by wypadało, przecież niedługo wracają do Polski, czas wyparowuje jeszcze szybciej niż zwykle, trzeba kondensować przeżyciami, obrazami, które zostaną na zawsze... Jakkolwiek pretensjonalnie by nie zabrzmiało - przystał.

Już na przeszklonych ruchomych schodach Pompidou zaatakowała ich intrygująca instalacja, której towarzyszył głośny, rytmiczny dźwięk bicia serca, szybki na niższych piętrach, zwalniający w miarę wjeżdżania w górę.

Bryan McCormack Preservation is Life
Wkroczyli na czwarte piętro poświęcone sztuce współczesnej po roku 1960 i zaczęło się. Długie korytarze, korytarzyki, sale, zaułki przeżyć i obrazów... :)

Sigmar Polke Cameleonardo da Willich

Z wrażenia zapomniałam spisać nazwisko autora i tytuł dzieła. Uzupełnię przy najbliższej okazji

Jean Tinguely Baluba, Drzwi

Że śpi przy rozebranych na czynniki pierwsze kobietach można zrozumieć.
Ale że w towarzystwie Picassa???

- Jak Ci się podobało? - zapytała na koniec, czyli po czterech lub pięciu godzinach od wejścia (szczęśliwi czasu nie liczą).
- Moja noga tu więcej nie postanie - odparł ponuro.

wtorek, 6 grudnia 2011

Całkiem przyjemny mobbing

Bee: Nie jem dzisiaj kolacji.
Spider: A schudnij mi choć jeden gram, to będę karmił na siłę serem. Jak Francuzi kaczki.
No i pobiegła w podskokach do kuchni.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Uczta w Rennes

Z dedykacją dla Pewnej Restauratorki

Francuska kolacja we francuskim domu bywa wydarzeniem cudownym, doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju, które, ostrzegam!, błyskawicznie przeradza się w uzależnienie. Francuska kolacja przygotowana przez dobrego kucharza lub kucharkę to radość ze zmysłów i dla zmysłów, świętowanie w wieczór powszedni, celebrowanie życia w oparach win (przecież jemy, aby żyć ... choć znane są liczne przypadki, gdy francuska kolacja doprowadziła czasowniki z tego powiedzonka do zamiany miejsc...). 

Francuska kolacja trwa godzinami, więc najlepiej, żeby odbywała się w interesującym towarzystwie, mającym sobie wiele do powiedzenia lub żeby trafił się choć jeden gaduła (o co we Francji nietrudno;), który będzie zabawiał całą resztę. Rozmawia się o wszystkim, lecz przede wszystkim o pałaszowanych właśnie daniach, sposobie ich przyrządzenia, produktach, z których zostały wykonane, miejscu ich zakupu oraz warunkach wegetacji, o pochodzeniu win i ich smaku. Francuska kolacja zaczyna się od pogawędki przy aperitifie na jakimś miłym patio, werandzie, w wypoczynkowej części salonu, następnie przechodzi się do stołu i pojawia się  przystawka, później serwowane jest danie główne, po nim wjeżdża deska serów i wreszcie deser. Kolejność dwóch ostatnich może ulec odwróceniu. Każdemu etapowi towarzyszy odpowiednio dobrane wino. Do francuskiej kolacji konieczny jest strusi żołądek, w ostateczności może być ludzki, przez długie lata intensywnie trenowany w tej ambitnej dyscyplinie.

Kolacja u znajomych w Rennes była takim właśnie cudownym doświadczeniem spotęgowanym relacjami Gospodarzy z azjatyckich podróży i wizyty w miejscowym teatrze na sześciogodzinnym spektaklu Warlikowskiego Opowieści afrykańskie według Szekspira. Czego można chcieć więcej???
Jak przystało na Bretanię - krainę małż i skorupiaków, królestwo owoców morza - jako przystawkę podano przegrzebki św. Jakuba, danie główne uświetniła ryba zwana z francuska rouget barbet z polska barweną molukańską w sosie z własnej wątróbki i była to poezja smaku.

Przegrzebki na chwilę przed grillowaniem
Gotowe po kilku minutach, okraszone świeżym masłem
I gdzie ja znajdę w Polsce barwenę, w dodatku z wątrobą???

Przegrzebki i ryby pochodziły ze świeżych połowów rybaków z Brestu i zostały zakupione przez naszych Gospodarzy na porannym targowisku w centrum Rennes przy Place des Lices. Marie ma swojego ulubionego dostawcę owoców morza, nabywającego je skoro świt w miastach portowych, który oprócz handlu rybami zajmuje się doradzaniem klientkom, jak dary oceanu przyrządzić. Przepisy sprawdzają się do tego stopnia, że Marie za każdym razem prosi o nowy :)

Charakterystyczne domy o konstrukcji szkieletowej przy Place des Lices
P.S.1 Nie udokumentowałam wszystkich etapów kolacji, żeby nie wyjść na kompletną ... blogerkę.
P.S.2 Doskonałym studium francuskiej kolacji, uniesień i zagrożeń, jakie niesie, jest film Uczta Babette.

piątek, 2 grudnia 2011

Wszędobylskie jarmarki

W Rennes, stolicy Bretanii, na placu przed historycznym gmachem parlamentu bretońskiego, obecnie mieszczącym sąd, trafiliśmy na jarmark. Nie zaskoczyło nas to szczególnie, bowiem od połowy listopada począwszy, od Normandii po Lazurowe Wybrzeże, trwa we Francji szaleństwo bożonarodzeniowych kiermaszów, podczas których można obkupić się w najpyszniejsze produkty Kraju Smakoszy, takie jak gęsie wątróbki, sery, wina, czekolady i wiele innych, nabyć oryginalne bądź dziwaczne rękodzieło na prezent, poprawić krążenie krwi kubkiem grzanego wina i zmusić żołądek do tytanicznej pracy nad daniem z żelaznego jarmarkowego repertuaru jak tartiflette czy churros ;)


Bezkresna równina tartiflette - dania wymyślonego w latach 80. celem podniesienia sprzedaży sera Reblochon
Grzanemu winu mówimy: Tak!



Smażonym na głębokim oleju churros - bombie kalorycznej rodem z Hiszpanii - mówimy: Innym razem..., bo znajomi czekają z kolacją.

czwartek, 1 grudnia 2011

FIP rządzi

Aldona i Blue Birds of Blanka z albumu Sonnet wypuszczonego w 2011. Po raz pierwszy zasłyszana w FIPie, a jakże!, Polka mieszkająca i tworząca we Francji, nie odżegnująca się od ojczystego języka.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...