Z zapisków Nihon Anno Domini 2007
01.11.2007, czwartek
W Polsce Wszystkich Świętych, w Japonii zwykły dzień roboczy.
Jakiś japoński oni (diabeł) podkusił mnie, żeby przeczytać ogłoszenie na tablicy przy sąsiedniej klatce schodowej. Było zakurzone, sfatygowane i należało zostawić je w spokoju, zamiast rzucać się na każdy zapisany kawałek papieru, jaki pojawia się w zasięgu wzroku. Ten skrawek ostrzegał przed napastnikiem, który molestował („harassed") panią na rowerze („lady on a bicycle”) w późnych godzinach wieczornych na nieoświetlonym, bezludnym i dezdomnym odcinku drogi wiodącym do ośrodka naukowego, w którym mieszkamy. Nie padło słowo gwałciciel ani gwałt, autorzy ogłoszenia dawali nadzieję, że kobieta wyszła cało z opresji…
Tak czy inaczej całe moje jestestwo (ależ to idiotyczne określenie) poddało się potężnemu trzęsieniu ziemi, powyżej siedmiu stopni w japońskiej skali, i mit bezpiecznej Japonii legł w gruzach. Aż do tej chwili miałam tu ogromne poczucie bezpieczeństwa, jakbym mieszkała na Księżycu. Mogłam wędrować przez Jokohamę czy Kioto w środku nocy bez cienia strachu. Jeździć rowerem do supermarketu o zmroku. Od dzisiaj żadnego łażenia po zakamarkach Tokio, zakupy będę robić w samo południe i pokonywać ostatni fragment trasy jak czujny policjant na patrolu.
02.11.2007, piątek
Pochmurno, chłodno, przelotne opady, z tyłu głowy myśl o gwałcicielu grasującym w okolicy. Opanowałam do perfekcji sztukę nakręcania się. Udaję się z wizytą do Susimity na pierwsze piętro omówić ponure zagadnienie. Podobno ogłoszenie wisiało już w czerwcu, kiedy nasi hinduscy znajomi przyjechali do Tsukuby. Pojawia się nadzieja, że zbrodniarz porzucił ten rejon, miasto, może nawet wstrętny proceder. Małżonek Susimity pytał współpracowników o incydent, ale zaprzeczyli w żywe oczy, twierdząc, że w Japonii jest bezpiecznie i nie ma się czego bać. Zachowanie często spotykane wśród starszego pokolenia tubylców - wpieranie sobie i innym, że na reputacji ich kraju nie istnieje żadna rysa. Susimity nie przekonali. W środku dnia, na terenie ogrodzonego, strzeżonego ośrodka zamknęła drzwi na zamek i łańcuch, zanim wstawiła wodę na herbatę.
Od młodszego pokolenia dowiedziałam się, że "lady" uciekła napastnikowi, podobnych zdarzeń nie odnotowano.
Do zapamiętania na przyszłość: nie czytać starych ogłoszeń, a skoro już się to zdarzy, nie emocjonować się nimi, bo przeważnie są nieaktualne.
W sumie - do syta i bez grzechu - taki gwałt to może i nie takie zle rozwiązanie, oczywiście w pewnym wieku :)
OdpowiedzUsuń