sobota, 26 marca 2011

Małżeńskie pogwarki cd.

Spider w piątkowy wieczór po lekkim użądleniu przez Bee:

- Nie, nie, nie. Nie uda ci się ze mną pokłócić. Ja wiem, że idzie weekend i możesz być wkurzona, bo będę ci siedział przez dwa dni na głowie, nie będziesz sobie mogła chodzić w papilotach do pierwszej i popijać zielonej herbatki… Ale nie dam się sprowokować...

Skąd on wytrzasnął te papiloty??? :)

czwartek, 24 marca 2011

Spider w składzie porcelany

Spider został po raz pierwszy dopuszczony do umycia fajansowych talerzy francuskiej wytwórni Sarreguemines, które Bee nabyła na aukcji internetowej. Pochodzą z lat 60., więc mają już pół wieku, są piękne i DE-LI-KAT-NE.

- Tylko uważaj! Nie trzyj za mocno gąbką – brzęczała Spiderowi za plecami. – I nie stuknij o kran ani o zlew, bo powstaną mikropęknięcia…

- A mogę w ogóle użyć wody?

środa, 23 marca 2011

Matsushima, oo! Matsushima! Matsushima!

Był początek listopada, kiedy wybraliśmy się zobaczyć północne Honsiu. W Tokio rządziła łaskawie ciepła jesień, gdy w regionie Tohoku, słynącym ze srogich zim, z dnia na dzień spadła temperatura i śnieg przykrywając białymi obłokami czerwone liście klonów. Nawet jak na ten rejon pośpieszyła się Królowa Mrozu. 

Recepcjonistki hotelu Chisun w Sendai pożyczyły nam parasolki. (Mają ich spory zapas dla gości. Taka japońska dbałość o szczegóły.) Wsiedliśmy do pociągu linii JR Senseki i pojechaliśmy do Matsushimy mijając położone wzdłuż wybrzeża miasta i miasteczka. Śnieg padał wielkimi płatkami. Ten dzień miał być rozkoszą dla oczu i... wyzwaniem dla stóp.



Japończycy uwielbiają rankingi na najwyższe, najdłuższe, najpiękniejsze, najstarsze. Porządkują sobie w ten sposób świat. Matsushima zaliczana jest do trzech najwspanialszych widoków Japonii, które każdy Japończyk chciałby zobaczyć przynajmniej raz w życiu. Miasto leży nad zatoką, urozmaiconą setkami skalistych wysepek porośniętych sosnami. Od położenia wzięło nazwę: matsu oznacza sosnę, shima wyspę.
Basho, siedemnastowieczny japoński poeta, który przewędrował Japonię wzdłuż i wszerz też, opisując swe wrażenia, miał zakrzyknąć na widok Matsushimy jak w tytule posta.




W pierwszej kolejności udaliśmy się do Kanran-tei z urzekającym widokiem na zatokę. Pawilon służył od końca XVI wieku rodowi Masamune do ceremonii parzenia herbaty oraz podziwiania księżyca, które to aktywności były praktykowane nie tylko przez romantyczne arystokratki i gejsze, ale również przez potężnych lordów, groźnych samurajów i bogatych kupców. Taki naród.

W pawilonie nadal organizowane są ceremonie parzenia herbaty dla turystów. Z oglądaniem księżyca jest gorzej - za wcześnie zamykają.
 

Licealiści, zamiast iść do knajpy na bezalkoholowe piwo Sapporo lub Asahi, przychodzą po szkole do Kanran-tei.

Przy kasie biletowej


Następnie podreptaliśmy do świątyni Zen Zuigan-ji drogą wysadzaną wiekowymi cedrami. Śnieg zasłaniał i odsłaniał magiczne perspektywy, to był niezwykły spacer na krawędzi realności...




Przed wejściem do świątyni należy zdjąć buty... Zimą również. No to zdjęliśmy. Oczywiście nie było ogrzewania podłogowego ani żadnego innego. Natomiast wędrowało się odsłoniętym podestem dookoła olbrzymiego budynku podziwiając po lewej ogród, po prawej przez rozsunięte drzwi pomieszczenia świątynne. Architektura typowa dla Kraju Upalnego Lata. Pierwszy raz w życiu Bee znalazła się bez butów w środku śnieżnej zadymki przy temperaturze poniżej zera. Interesujące doświadczenie. Wymagało opracowania na gorąco specjalnej techniki chodzenia. Coby w kontakcie z zimną podłogą nie marzły całe stopy, chodziło się na bocznych krawędziach, potem na piętach, chwilę na palcach i znów na krawędziach.

Spider odkrył, że tańczenie twista w skarpetach na wyślizganych deskach doskonale pobudza krążenie. Jego tańce spotkały się z życzliwym zrozumieniem japońskich turystów, mnich również uśmiechnął się pod nosem. Ciekawe, czy drewniane podłogi japońskich świątyń nie stały się inspiracją dla kroku twista...

Trzeba przyznać, że po początkowym szoku i zmarznięciu na kość, odnóża, w ostatnim zrywie samoobrony, zaczęły robić się coraz cieplejsze. A kiedy w końcu włożyliśmy buty, ten wspaniały wynalazek ludzkości, stopy zrobiły się szybko gorące. Interesujące doświadczenie. Trawestując słowa poety: Szlachetne obuwie... ten tylko się dowie... kto je straci... pośród zamieci.

 Turysta czyta broszurę o Zuigan-ji i podziwia ogród.

A było co podziwiać. Połączenie śniegu i kolorowych liści dało efekt porażający urodą.




Potem obejrzeliśmy z zewnątrz niewielką świątynię Godai-do, otwieraną raz na 33 lata (nie trafiliśmy!), wysepkę Fukura-jima połączoną z lądem 252. metrowym mostem, halę targową pełną stoisk z owocami morza...


Nie wiem, co pozostało z Matsushimy po przejściu tsunami. Co stało się z mieszkańcami, turystami. Wyobraźnia pozostaje bezradna. Takie rzeczy powinny się dziać tylko w kiepskich filmach katastroficznych.

wtorek, 22 marca 2011

Co kto lubi

Odwiedziła nas rodzina.


Było sympatycznie, pokazaliśmy atrakcje, obfotografowaliśmy się na ich tle.
Damska część wycieczki przemierzała miasto dziarskim krokiem, pełna entuzjazmu i zachwytu, męska sekcja wlokła się z tyłu z ... powiedzmy ... obojętnym wyrazem twarzy ... artykułując w przyzwoitych odstępach czasu, że nogi, że żołądek, że wystarczy z zewnątrz, że w tym sklepie (Galeria Lafayette) nie ma nic ciekawego, że do domu.

Ostatniego wieczoru Bee zapytała, co podobało im się najbardziej w Paryżu. Padły interesujące odpowiedzi.
Mama: Wieża Eiffla i Luwr.
Tata: Metro.
Siedemnastolatek: Metro. I stare samochody.
Trzynastolatek: Tu. W tym mieszkaniu.

Wow! stanowimy konkurencję dla Paryża...

Zakładam, że Najmłodszemu nie chodziło o skromny wystrój wynajętego wnętrza, lecz o towarzystwo i atmosferę.

środa, 16 marca 2011

Harajuku, cz. III, Meiji-jingu


Świątynię Meiji-jingu (czyt. meidzi dzingu) wzniesiono w roku 1920 dla upamiętnienia cesarza Meiji i cesarzowej Shotoku. Pod ich rządami od 1868 skończyła się kilkusetletnia izolacja Japonii od świata zewnętrznego. Świątynia została zniszczona podczas bombardowań pod koniec drugiej wojny. Odbudowana w oryginalnym kształcie w 1958, otoczona olbrzymim parkiem jest obecnie popularnym miejscem spacerów, ślubów w tradycyjnym obrządku szintoistycznym i obowiązkowym punktem programu turystycznego.

Japończycy, kultywując wiekowe tradycje, odwiedzają świątynie w ciągu paru pierwszych dni stycznia, aby zapewnić sobie przychylność bogów (kami-sama) na nowy rok. Tokijskie Meiji-jingu czy Senso-ji przeżywają wtedy prawdziwe oblężenie. Począwszy od sylwestrowego wieczoru ustawiają się do nich kilkusetmetrowe kolejki nadzorowane przez policję wyposażoną w megafony oraz tablice apelujące o ład i porządek, do którego zresztą nie trzeba tego zdyscyplinowanego narodu specjalnie przekonywać.

Meiji-jingu podobno nawiedza w tym okresie do 3,5 miliona ludzi. Bee i Spider byli tam pierwszego dnia roku Pańskiego 2008.
Swobodnie przeszli przez bramę (tori)...



... ale już kilkadziesiąt metrów dalej tłum zagęścił się. Na ekranie z przodu widać metę, do której zmierzamy.


Japończycy spokojnie i cierpliwie oczekiwali na swoją kolej, aby ofiarować drobny datek, zaklaskać i pokłonić się przed głównym ołtarzem. Prawie u celu:


Drewniane skrzynie na ofiary nie sprawdziłyby się przy takiej ilości wiernych. Rozpostarto płachty białego materiału, żeby sprawniej zbierać datki robiąc miejsce na następne. Co kilka godzin mnisi składają w skarbcu kolejne worki bilonu, a potem współpracujące z nimi banki mają duuużo liczenia.


Po wykonaniu rzutu monetą, większość ludzi udaje się do przyświątynnych pawilonów oferujących wróżby na przyszłość oraz gadżety mające zapewnić zdrowie i powodzenie w ważnych sferach życia - w domu i w pracy, egzaminach na studia, powiększeniu rodziny, szybkim zamążpójściu. Można zakupić puste tabliczki różnych rozmiarów, wypisać na nich zindywidualizowane zapotrzebowanie i zostawić w świątyni, co prawdopodobnie zwiększa szanse realizacji. Większe tabliczki kosztują majątek. Tego typu usługi, wysoce specjalistyczne, na całym świecie są w cenie...





Tydzień mody

Wypada odnotować, że w dniach 1-9 marca Paryż zdominowało wydarzenie pt. fashion week (jakiś przydługi ten paryski tydzień). Prezentowano kolekcje na jesień-zimę 2011/12, ready to wear, czyli nadające się do noszenia nie tylko podczas karnawału w Rio. Z przykrością donoszę, iż Bee nie otrzymała zaproszenia na pokazy domów mody, na których jej zależało - Chanel, Dior, Yves Saint Laurent, Issey Miyake. Te, na których jej nie zależało, również ją zignorowały. Co za nietakt! Faux pas!

W sobotę 5. marca Bee i Spider otarli się o pokaz. Zaintrygowało ich skupisko niezłych samochodów oraz tłumek falujący przed Palais de Tokyo. Zaraz potem dostrzegli kartki z napisem Cacharel i strzałkami. No to weszli do zachodniego skrzydła i popatrzyli na przybywających gości - szczęściarzy z jasnoszarymi kopertami zawierającymi zaproszenia, na znerwicowanych fotoreporterów i paparazzich oraz gromadę gorliwych wyznawców mody w kolejce pod kartką buyers liczących na wolne miejsca w kruchcie.



Żadnych celebrytów nie rozpoznaliśmy. Dobrze się zamaskowali albo weszli wcześniej, albo ich zabrakło, albo nie znamy się na celebrytach. Warte uwagi było kilka par damskich butów na obcasach dłuższych niż stopy oraz para gejów, z których jeden nosił wściekle żółte szpilki i koka zwanego bananem, drugi miał na głowie kapelusik w formie czułków z przezroczystego tworzywa.

Ten tydzień mody zapamięta na długo John Galliano. Jeden z najgenialniejszych projektantów, facet o nieposkromionej wyobraźni, po 15. latach na stanowisku głównego projektanta u Diora wyleciał z pracy za antysemickie teksty, wypuszczone po pijanemu pod adresem przygodnych ludzi w kawiarni w paryskiej dzielnicy Marais. Jego żenującego bełkotu można posłuchać na youtube. Przepraszał, jak tylko wytrzeźwiał, ale biznes modowy nie ma sentymentów, gdy w grę wchodzą ... wpływy ze sprzedaży.

sobota, 12 marca 2011

TOHOKU

Brak słów, żeby pisać teraz o Japonii. Po każdej katastrofie świat jest gorszym miejscem do życia.
W regionie Tohoku byliśmy, bardzo polubiliśmy Sendai, zakochaliśmy się w wiekowym Hiraizumi i Matsushimie położonej nad malowniczą zatoką usianą setkami wysepek porośniętych sosnami. Tym bardziej trudno uwierzyć w to, co się tam stało.
Wszędzie spotykaliśmy wesołych, życzliwych ludzi. Pozostaje mieć nadzieję, że przeżyli.

Sendai:




Matsushima:



Hiraizumi:





czwartek, 10 marca 2011

Dzień w Harajuku, cz. II

No to lecimy dalej. I trafiamy na targ rzeczy używanych - ubrań, butów, torebek, drobiazgów.


Sprzedający to w większości młodzi modnisie, którym ubrania nie mieszczą się już w szafach lub przestały się z różnych przyczyn podobać. Rozkładają je na płachtach z kolorowego tworzywa, kocach i czekają na klientów - strojnisiów, którym zostało jeszcze trochę miejsca w garderobach.



Za jeno-grosze można tu zakupić T-shirty i sweterki znanych firm. Atmosfera po japońsku przyjemna – ciekawie, życzliwie i spokojnie. Handel o cechach raczej towarzysko-rozrywkowych, niż nastawiony na zysk.

Na zdjęciu poniżej pan w różowo-żółtej bluzie usiłuje przekonać panią w czerwonym berecie, żeby sprzedała mu to krwiste nakrycie głowy. Do transakcji nie doszło.


Jak zwykle przy okazji większych zbiorowisk ludzkich, i w parku Yoyogi nie mogło zabraknąć straganów z popularnymi potrawami jak ramen ...


... yakisoba (makaron z warzywami i sosem sojowym) czy okonomiyaki (rodzaj naleśników). Zdjęcie ramenu zamieszczam, coby zaostrzyć apetyty Czytelników na relację poświęconą japońskiej kuchni.

Rzut oka na bar pod chmurką od przodu i od zaplecza:



Pracownikom polskich sanepidów wypadłyby włosy (ze zgrozy) i języki (z obrzydzenia) na taki widok. Następnie odgrodziliby jadłodajnie od konsumentów kordonem wojska i policji. W Kraju Uwielbiających Jadać na Mieście (cecha wspólna Japończyków i Francuzów) swojski bałagan i brak bieżącej wody nikomu nie przeszkadza. Pomimo tych ostatnich jedzenie przyrządzane jest z zachowaniem podstawowych zasad higieny i nie słyszy się o zatruciach pokarmowych.

Wracamy do punktu wyjścia, czyli stacji Harajuku i odbijamy na lewo. Na spacer wzdłuż Omotesando - głównej ulicy handlowej, określanej niekiedy, chyba głównie przez autorów przewodników, tokijskim Champs Elysees. Pewnie dlatego, że pod górkę, wysadzana drzewami i ekskluzywnymi butikami.


W galerii handlowej Omotesando Hills u stóp choinki przystrojonej kryształkami Swarovskiego (akcja toczy się pod koniec listopada, bożonarodzeniowa komercja w pełni rozkwitu, każda większa galeria handlowa w Tokio usiłuje przyciągnąć klientów wyrafinowanymi dekoracjami i zapierającymi dech iluminacjami) oglądamy zadziwiające torty przygotowane przez szefów cukierników z restauracji tutejszych ekskluzywnych hoteli. Wszystkie elementy składowe - stojące, siedzące, leżące - wykonano wyłącznie z materiałów jadalnych.



Jeszcze rzut oka na dom towarowy Louisa Vuittona, zaprojektowany przez japońskiego architekta Juna Aokiego tak, aby przypominał składowane jedne na drugich walizki i kufry podróżne, które rozsławiły firmę w początkach działalności.


Bee postanowiła obejrzeć wnętrza, Spider zadowolił się ławeczką na zewnątrz, gdyż z zasady unika takich przybytków luksusu. W środku gra światła filtrowanego przez wzory na oknach, liczne lustra, nietypowe podziały poziomów, ścianki wyrastające w dziwnych miejscach dostarczały niezwykłych wrażeń wprawiając oczy w pląs, mózg w dezorientację. Ten ostatni pracował na wysokich obrotach: Hmm... jak zrobię krok w tę stronę, to wejdę w lustro czy spadnę ze schodków... lepiej wyciągnijmy dyskretnie rękę i pomacajmy.

Należy podkreślić, iż sympatyczna ekipa japońskich sprzedawców i ochroniarzy odbiegała znacznie od francuskich odpowiedników, które nader często są bardziej nadęte od dyrektora artystycznego, prezesa grupy kapitałowej i głównych udziałowców razem wziętych;)

Ciąg dalszy nastąpi, gdyż Harajuku to dzielnica, która ma wiele do zaoferowania.

poniedziałek, 7 marca 2011

Małżeńskie pogawędki

Bee ze Spiderem dyskutowali sobie niedawno o japońskiej ceramice i chińskiej porcelanie, które ona kocha miłością wielką i skupuje na  giełdach, kiermaszach oraz aukcjach internetowych, zawalając nimi szafki, półki i parapety we wrocławskim ulu. (Obecnie skarby znajdują się na przechowaniu w kasie pancernej u dobrego kolegi strzeżone dzień i noc przez złego psa :)


- Wszystko, co stare i precyzyjnie, ręcznie malowane jest niezwykłe i cenne - przekonywała Bee.
Na to Spider:
- Ale np. ty nie jesteś taka stara, tylko trochę ręcznie podmalowana, a jesteś dla mnie niezwykle cenna …


Dlatego właśnie lubię rozmawiać z mężem o ceramice... :)

czwartek, 3 marca 2011

Dzień w Harajuku, cz. I

Wszystkich zainteresowanych Krajem Kwitnącej Wiśni zapraszam na wycieczkę po Harajuku (czyt. Haradziuku), dzielnicy Tokio tłumnie odwiedzanej przez dziwaków, przebierańców, muzyków wszelkiej maści, młodzież i wścibskich fotografów z Dalekich Krajów.
Zaczynamy, Szanowna Wycieczko, na stacji Harajuku, do której przyjechaliśmy  oznaczoną kolorem jasnozielonym linią kolejki JR (Japan Railway) biegnącej dookoła centralnych dzielnic Tokio. Przy czym jedno kółko zajmuje około dwóch godzin.

Naprzeciwko stacji mamy widok przyjemny dla zagapionych oraz dla wielbicieli Kena Watanabe - aktora znanego z Ostatniego samuraja, nagrodzonego za tę rolę Oscarem - tutaj w reklamie telefonii komórkowej Docomo:

Niedaleko budynku stacji natykamy się na uczestników popularnej w Japonii zabawy - cosu preju (costume playing). Jeszcze kilka lat temu roiło się tu od postaci rodem z mang - księżniczek w odlotowych sukienkach, butach na koturnach.


Obecnie ten trend zdaje się wygasać na rzecz maskotkowego szaleństwa, popularnego głównie wśród nastolatek, ale zataczającego coraz szersze kręgi, obejmujące mężatki, garniturowych pracowników korporacji oraz emerytów. Na zdjęciu poniżej nieśmiała piętnastolatka:


oraz mori geru, jak same się przedstawiły, czyli leśne dzieweczki (mori=las, geru=girl=dziewczyna). W wolnym tłumaczeniu to będą chyba rusałki...:


Udajemy się na prawo, w stronę parku Yoyogi. Placyk przy wejściu opanował gang rodem z West Side Story. Panowie z nastroszonymi czubami w obcisłych skórzanych spodniach i zdartych od tańca butach posklejanych czarną taśmą izolacyjną nic sobie nie robili z pełnych niedowierzania uśmiechów otoczenia i dziesiątków skierowanych w nich aparatów fotograficznych. Ze śmiertelną powagą, przystojącą członkom groźnego gangu, odtańczyli rodzaj usztywnionego twista.




Idziemy dalej, Drodzy Wycieczkowicze, chodnikiem, który upodobali sobie aspirujący do kariery muzycy. Pani w kapciach nieźle śpiewała i dziękowała za oklaski uśmiechniętym domo arigato, domo arigato (dziękuję bardzo).




Romantyczne chłopaki z The Casablancas:


Rockerzy preferujący damskie salony fryzjerskie:


Zróżnicowana twórczość muzyczna trafia do różnych słuchaczy:


Spiderowi bardziej od rockowego zespołu przypadły do gustu wesołe licealistki:


Cdn.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...