No to lecimy dalej. I trafiamy na targ rzeczy używanych - ubrań, butów, torebek, drobiazgów.
Sprzedający to w większości młodzi modnisie, którym ubrania nie mieszczą się już w szafach lub przestały się z różnych przyczyn podobać. Rozkładają je na płachtach z kolorowego tworzywa, kocach i czekają na klientów - strojnisiów, którym zostało jeszcze trochę miejsca w garderobach.
Za jeno-grosze można tu zakupić T-shirty i sweterki znanych firm. Atmosfera po japońsku przyjemna – ciekawie, życzliwie i spokojnie. Handel o cechach raczej towarzysko-rozrywkowych, niż nastawiony na zysk.
Na zdjęciu poniżej pan w różowo-żółtej bluzie usiłuje przekonać panią w czerwonym berecie, żeby sprzedała mu to krwiste nakrycie głowy. Do transakcji nie doszło.
Jak zwykle przy okazji większych zbiorowisk ludzkich, i w parku Yoyogi nie mogło zabraknąć straganów z popularnymi potrawami jak ramen ...
... yakisoba (makaron z warzywami i sosem sojowym) czy okonomiyaki (rodzaj naleśników). Zdjęcie ramenu zamieszczam, coby zaostrzyć apetyty Czytelników na relację poświęconą japońskiej kuchni.
Rzut oka na bar pod chmurką od przodu i od zaplecza:
Pracownikom polskich sanepidów wypadłyby włosy (ze zgrozy) i języki (z obrzydzenia) na taki widok. Następnie odgrodziliby jadłodajnie od konsumentów kordonem wojska i policji. W Kraju Uwielbiających Jadać na Mieście (cecha wspólna Japończyków i Francuzów) swojski bałagan i brak bieżącej wody nikomu nie przeszkadza. Pomimo tych ostatnich jedzenie przyrządzane jest z zachowaniem podstawowych zasad higieny i nie słyszy się o zatruciach pokarmowych.
Wracamy do punktu wyjścia, czyli stacji Harajuku i odbijamy na lewo. Na spacer wzdłuż Omotesando - głównej ulicy handlowej, określanej niekiedy, chyba głównie przez autorów przewodników, tokijskim Champs Elysees. Pewnie dlatego, że pod górkę, wysadzana drzewami i ekskluzywnymi butikami.
W galerii handlowej Omotesando Hills u stóp choinki przystrojonej kryształkami Swarovskiego (akcja toczy się pod koniec listopada, bożonarodzeniowa komercja w pełni rozkwitu, każda większa galeria handlowa w Tokio usiłuje przyciągnąć klientów wyrafinowanymi dekoracjami i zapierającymi dech iluminacjami) oglądamy zadziwiające torty przygotowane przez szefów cukierników z restauracji tutejszych ekskluzywnych hoteli. Wszystkie elementy składowe - stojące, siedzące, leżące - wykonano wyłącznie z materiałów jadalnych.
Jeszcze rzut oka na dom towarowy Louisa Vuittona, zaprojektowany przez japońskiego architekta Juna Aokiego tak, aby przypominał składowane jedne na drugich walizki i kufry podróżne, które rozsławiły firmę w początkach działalności.
Bee postanowiła obejrzeć wnętrza, Spider zadowolił się ławeczką na zewnątrz, gdyż z zasady unika takich przybytków luksusu. W środku gra światła filtrowanego przez wzory na oknach, liczne lustra, nietypowe podziały poziomów, ścianki wyrastające w dziwnych miejscach dostarczały niezwykłych wrażeń wprawiając oczy w pląs, mózg w dezorientację. Ten ostatni pracował na wysokich obrotach: Hmm... jak zrobię krok w tę stronę, to wejdę w lustro czy spadnę ze schodków... lepiej wyciągnijmy dyskretnie rękę i pomacajmy.
Należy podkreślić, iż sympatyczna ekipa japońskich sprzedawców i ochroniarzy odbiegała znacznie od francuskich odpowiedników, które nader często są bardziej nadęte od dyrektora artystycznego, prezesa grupy kapitałowej i głównych udziałowców razem wziętych;)
Ciąg dalszy nastąpi, gdyż Harajuku to dzielnica, która ma wiele do zaoferowania.
Bee wspaniała relacja!
OdpowiedzUsuńJa myślę, że mnie zdecydowanie bardziej spodobałby się targ na Harajaku niż ten dom towarowy Louisa Vuittona ;) Wygląda na to że, jego projektant bardzo poważnie potraktował swoją inspirację stosem walizek, skoro mówisz, że ciężko było odnaleźć się w środku :P
Interesujące także było porównanie japońskich sprzedawców do francuskich. Ja we Francji byłam tylko chwilunię, dosłownie przelotem a mimo to atmosferę nadęcia wyczułam od razu. Sytuacja była taka: kolega odsypiał w śpiworze ciężką podróż, leżąc na ziemi w pobliżu plaży w Cannes. Obok przechodziła Pańcia z pudelkiem. Ku naszemu zdumieniu pudelek bezceremonialnie obsikał śpiwór kolegi! Na co kolega zwrócił Pańci uwagę, jednak tak nie uznała tego faktu i z podniesionym nosem i coraz wyższym głosikiem ofukała kolegę... OMG! To trzeba mieć tupet ;)
Oooo jak fajnie, mam w końcu komentarz!!! Dzięki Karalajno :D Stawiam zieloną herbatę w najładniejszym z moich czajniczków :) Przygoda z francuskim pieskiem i jej wysokością pańcią jest tragi-komiczna. We Francji wyjątkowo dużo balonów rozkochanych we własnych kształtach i kolorach unosi się nad matką-ziemią...
OdpowiedzUsuńSłyszałaś, co się wydarzyło w naszym ulubionym kraju?? Straszne :((