piątek, 26 września 2014

Calanques

Tego lata zrozumiałam, po co wymyślono jachty. Żeby żeglować wzdłuż fantastycznie ukształtowanego wybrzeża między Marsylią i La Ciotat. Cumować w bajkowych zatoczkach i patrzeć, ile dusza zapragnie. Leżeć na pokładzie w słońcu odbitym od czekoladowych skał, poddawać się błogiemu i emocjonującemu kołysaniu, wdychać morze. Spędzać całe dnie prawie nago wśród czterech żywiołów. Wody, skał, powietrza i słońca. Taaak. Wakacje na jachcie mogą być niezwykle zmysłowym doświadczeniem.

Oświecenie spłynęło na mnie podczas dwuipółgodzinnego rejsu, w który wypłynęliśmy z La Ciotat za radą Jeana-Louisa, aby zobaczyć calanques w pełnej okazałości. Pierwszą strofę tej baśni zapisanej w skale przez czas poznaliśmy w ubiegłym roku podczas wizyty w Cassis, położonym w malowniczej zatoce z widokiem na zdumiewające pomarańczowe klify. W tym roku przeczytałam ekscytujący ciąg dalszy. Ani chwili nudy, ogromna ciekawość, co dalej, niedowierzanie i zachwyt, że takie dzieło stworzono...

Skaliste wybrzeże i zatoki różnią się uformowaniem, od koronek po gotyckie kolumny, oraz kolorami. Od ciepłych brązów, przez pomarańcze, żółcie, po szarości i biele.

Czekoladowa góra, o ileż przyjaźniejsza od lodowej!


Plażowanie na skałach


Wpływanie i opuszczanie zatok zmieniało perspektywy.



Tę "kalankę" upodobali sobie wspinacze i kajakarze. Do plaży widocznej u podnóża klifu można dopłynąć tylko od strony morza.
Prototyp Sagrada Familia


Łódź, którą pruliśmy fale (prawda, że ładny związek frazeologiczny?) była niewielka, czego nie można powiedzieć o falach tego dnia. Kołysało i rzucało dość mocno, szczególnie gdy wypływaliśmy z zatoczek. Chodzenie po pokładzie czy stanie bez trzymania się poręczy ławki celem zrobienia zdjęcia, wymagało nie lada ekwilibrystyki. I tu dokonałam odkrycia potwierdzając tym samym znaną prawdę, że podróże uczą nie tylko o świecie, ale i o sobie. Uwielbiam pływać po niespokojnym morzu, wędrować po rozchybotanym pokładzie. (Jakby to odczucie przenieść na samolot??) Zaś na świecie jest takie miejsce, które nadaje się idealnie na rajskie wakacje.

niedziela, 21 września 2014

Sztuka niejedno ma imię?

Na niedzielnym targu pod młynem wymieniam z panem handlującym obrazami "od 10 do 50 zł", jak głosił napis na kawałku kartonu, uwagi na temat dzieła wybijającego się na tle innych tematyką. Przedstawia ono coś jakby opalonych greckich bogów, być może Posejdona i jego syna Trytona, zasadzających się na bladolice nimfy morskie. Malarz niespecjalnie radził sobie z proporcjami ciała, kobiece siedzenie fascynowało go do tego stopnia, że umieścił je na pierwszym planie i powiększył aż do łopatek, ale był niewątpliwie mistrzem ekspresji twarzy.



Chcę zrobić zdjęcie obrazu telefonem, lecz przez dłuższą chwilę nie mogę go włączyć.
- Zbuntował się - mówię.
Pan na to: Widać zna się na sztuce.
:)


***

"Okeanidy" Gustawa Dore
Takich nie uświadczysz pod młynem.

wtorek, 16 września 2014

Pogwarki różne

Niedzielny poranek, pora śniadania. Niunia-dyktatorek zaprowadza przedszkolne porządki:
- Mamunia siada tu, tatuś tu, a jak będziecie chcieli coś powiedzieć, rączka w górę.

"Cisza ma być, kochani!!"
***

Giełda antyków i staroci. Handlarz rozmawia przez telefon z żoną.
- Za godzinę wracam. No, no. Zarobiłem na obiad. No. Dziesięć złotych.


"Może ja panu pożyczę..."
***

Na targowisku "pod młynem" pani kupuje cebulki kwiatów.
- Tylko poproszę dorodne.
Sprzedawca na to:
- Pani się nie boi, będą ładne i grube jak ja.


"A kto chętny na brzoskwinię nieśmiertelności?"

P.S. Zdjęcia z giełdy staroci przy ul. Gnieźnieńskiej oraz z targu pod Młynem Sułkowice.

sobota, 13 września 2014

Eklektycznie

Ło Boze, Boze, jaka ze mnie leniwa-zalatana zołza, co to nie ma czasu, żeby nakarmić Wiernych Czytelników, którzy zaglądają tu uparcie i cierpliwie pomimo zołzowego milczenia. Na kino i filmy w TVP Kultura czas się znalazł, na przyjaciółki i Niunię, i na giełdy staroci, tylko na blogowanie, gotowanie i zmywanie naczyń jakoś zawsze brakuje. Jakim w ogóle cudem blog wylądował w towarzystwie garów, wśród obowiązków zamiast przyjemności? Chyba jednak powinnam przenieść się z laptopem z kuchni do pokoju...

W każdym razie donoszę, iż nadlatują foty i noty na temat calanques pomiędzy Marsylią a La Ciotat, skalnych zatoczek fantastyczniejszych od wszystkich razem wziętych odcinków "Gry o tron", której zresztą nie oglądam.

Jako przystawkę serwuję widok na "kalanki" z dołu i z góry. Z łodzi, którą wybraliśmy się zobaczyć ten cud natury, oraz z samochodowej trasy widokowej prowadzącej z La Ciotat do Cassis.




A propos filmów - polecam najmłodsze dziecko Woody`ego Allena "Magię w blasku księżyca". Żaden tam spadek formy Mistrza, jak jęczą krytycy. Po prostu lekkie, pełne wdzięku i humoru kino, znakomicie opowiedziane, perfekcyjnie obsadzone zarówno w rolach pierwszo-, jak drugoplanowych. Kapitalny Colin Firth jako alter ego Allena, złośliwie dowcipny pesymista i cynik. I wzruszające wyznanie starego reżysera, że jedynym zjawiskiem nie z tego świata, "magią", jakiej nie sposób racjonalnie wytłumaczyć, dla której gotów zrezygnować z logicznego myślenia i sceptycyzmu, jest miłość.
(Dodam jeszcze, że akcja osadzona została w latach 20. na Lazurowym Wybrzeżu i w Prowansji, więc śródziemnomorskie słońce oraz pejzaże dopełniły mego zadowolenia.)

Co do Niuni, to oznajmiła ostatnio, że ma nas wszystkich poniżej głowy...

Wiernym i Przypadkowym życzę uśmiechniętego weekendu :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...