sobota, 25 sierpnia 2012

Sesja, Secesja, Barcelona

Z Langwedocji do Katalonii jest tak blisko, że grzechem byłoby nie zawitać na kilka dni, aby dać się sponiewierać falom na Costa Brava oraz pozwolić obmyć falom secesji w Barcelonie. Secesji jedynej w swoim rodzaju, niepowtarzalnej, twórczo podążającej za tajemnicami gotyku oraz różnorodnością i szaleństwem form stworzonych przez naturę. Znów szczęśliwy mariaż Sztuki i Natury, czyli to, co pszczółki lubią najbardziej! Tak zapadłam na zespół barcelońskiego modernisme`u, schorzenie objawiające się oczopląsem, zadartą na stałe głową i brakiem kontaktu z ziemią, przyśpieszonym biciem serca pomimo wstrzymywanego oddechu, nagłymi przypływami serotoniny do mózgu itd.
Przedstawiam poniżej w dużym skrócie przyczyny choroby, ze szczególnym wskazaniem na Gaudiego.

Casa Amatller



Casa Lleo Morera


Casa Batllo (Gaudi)

Casa Batllo w środku. Warto zaprzyjaźnić się z przewodnikiem ze słuchawki, bo opowiada zajmująco.


Kamienny ogród na dachu Casa Batllo
Falująca secesja
Casa Mila, zwany Kamieniołomem - La Pedrera (Gaudi)
Palau del Baro de Quadras, czyli Pałac Barona Quadrasa, obecnie Casa Asia - centrum współpracy azjatycko-hiszpańsko-katalońskiej

Casa Terrades
Trafiło się cudeńko w bocznej ulicy Eixample`i

Głównemu podejrzanemu o zarażanie niewinnych dziewcząt;) poświęcony zostanie oddzielny wpis.

środa, 22 sierpnia 2012

Areszt za jeden uśmiech?

Gawędzili zupełnie niedawno Bee ze Szwagrem i Bratem Szwagra na temat częstotliwości występowania uśmiechu na twarzach różnych nacji w warunkach miejskich i wiejskich. Bee opowiadała, jak przyjemnie jej było na wakacjach we Francji, gdy ludzie młodzi i starsi mijani w miasteczkach lub wioseczkach obdarzali ją nagle i niespodziewanie sympatycznym uśmiechem. Brat Szwagra, mieszkający w okolicach Liverpoolu twierdził, że w angielskim narodzie życzliwość dla bliźniego i siebie samego utrzymuje się również na przyzwoitym poziomie. Szwagier dorzucił, że we Wrocławiu nie jest źle w porównaniu z Warszawką. Bee nie zgodziła się co do Wrocławia, napomknęła również, jaką zgrozę, podejrzenia o niecne zamiary i ochotę wyrwania sztachety z najbliższego płotu budzi wśród mieszkańców polskiej wsi uśmiechający się przybysz z zewnątrz. Rozmowę przerwało roześmiane od ucha do ucha Dziecko.

Brat Szwagra udał się za dni kilka do Warszawy i gdy szedł trotuarem przypomniała mu się powyższa konwersacja, więc postanowił wykazać się przyjazną inicjatywą, zaświecić przykładem, przy okazji zbadać empirycznie, jak wygląda sytuacja w stolicy. Traf chciał, że w momencie, gdy poczuł się gotowym na eksperyment, napatoczył się policjant i Brat Szwagra obdarzył go serdecznym uśmiechem...

W odpowiedzi usłyszał ponure:
- Co się głupio śmiejesz?

Roztropnie nie podjął dyskusji z władzą.

P.S. Obiekt, na którym przeprowadzono próbę, nie został najszczęśliwiej wybrany, choć niewątpliwie jest reprezentatywny dla swojej grupy zawodowej, udzielił jednakże interesującej podpowiedzi - cieszyć się na ulicy do siebie lub innych jest GŁUPIO! A dlaczego? Rozwinięcie we własnym zakresie ;)

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Powrót do Pont du Gard

We Wrocławiu początek kolejnej epoki lodowcowej, wieją mroźne wiatry znad Syberii, gnają po niebie góry chmur. Czyżby już nastał czas, aby schować klapki z Lidla (wciąż służą:) i odszukać w szafach kozaczki z Ginzy?

Celem rozgrzania się nie tylko kubkiem kakao z miodem lipowym, zasiadłam do oglądania świeżych wspomnień z wakacji. W zgrabiałe myśli wpadły obrazki spod rzymskiego akweduktu Pont du Gard. O błogie, ulotne chwile, gdy było gorąco jak w przedsionku piekła! Jestem zainteresowana ponownym zstąpieniem.


System mostów i tuneli o całkowitej długości 50 km wybudowali Rzymianie w I wieku p.n.e., żeby doprowadzić wodę ze źródła w Uzes do Nîmes. Akwedukt Pont du Gard jest doskonale zachowanym fragmentem tej konstrukcji, ma 49 metrów wysokości i robi wrażenie swoją wielkością, ale przede wszystkim naturalnym, organicznym pięknem i harmonijnym wkomponowaniem w otoczenie. Wygląda, jakby stał tam nie od dwóch tysięcy, ale dwóch milionów lat i został ukształtowany nie ręką człowieka, lecz przez siły natury, jak dookolne skały. (Geologu, nie irytuj się. Nie mam bladego pojęcia, z jakiego okresu pochodzą skały.)


Antyczne budowle i lazurowe niebo tworzą idealną całość. Podkreślają wspólnymi siłami nieskończoność czasu i przestrzeni.


Rzeka Gardon


Dzikie kąpielisko w cieniu akweduktu. Temperatura wody dla zuchwałych - oscyluje wokół 18C.


W dłuższym cieniu strzeżone kąpielisko i kajakowisko.


Jak na Francję przystało - nie mogło zabraknąć restauracji i platanów.


Jest i muzeum, doskonały przykład gatunku "jak z niczego zrobić interesującą ekspozycję", którą to umiejętność Francuzi opanowali do perfekcji. Opowiada historię akweduktu i rzymskiego zamiłowania do wody. Urzekły mnie kilkuminutowe filmy z serii "Sztuka wody" pokazujące ocalałe fragmenty starożytnych ogrodów, term, mozaik i płynącą, ciurkającą, przelewającą się przez nie wodę.

środa, 8 sierpnia 2012

Pogwarki o bykach

SPIDER (z szelmowskim błyskiem oka): Jean-Louis, jak sądzisz czy ja mógłbym wziąć udział w gonitwach? Nadawałbym się na razetera?

JEAN-LOUIS (rozbawiony): Mógłbyś... podejść do byka... od ogona. Albo lepiej żeby to była krowa. Krowa z zabezpieczeniem na rogach...

Spider pozostanie na razie na obranej przed laty ścieżce kariery.

Najbezpieczniej głaskać byka w galerii

czwartek, 2 sierpnia 2012

Montfrin

W Prowansji i Langwedocji odkryliśmy kilka czarujących wiekowych miasteczek niepolecanych przez żadne przewodniki, co ustrzegło je przed tłumem turystów, rozplenieniem kiepskich restauracji i sklepów z upominkami. Zachowały autentyczny, lokalny charakter. Takie właśnie okazało się Montfrin, do którego udaliśmy się z powodu byków (przyjaciół zwierząt najmocniej przepraszam, że znów napomykam o gonitwach i psuję im humory).

W upalnych godzinach popołudniowych w wąskich uliczkach pamiętających głębokie średniowiecze było prawie pusto. Przebiegł kilkulatek, przeszła staruszka (lubimy mówić "Bonjour" i otrzymać przychylną odpowiedź), minęliśmy parę w początkowej fazie zakochania prowadzącą leniwy, badawczy dialog. Nieliczne sklepiki przy głównej ulicy, której wyższość nad innymi zidentyfikowaliśmy po donicach z kolorowymi kwiatami i budynku merostwa, obowiązkowa piekarnia i mięsny były zamknięte. Kilka osób siedziało w kafejce przy skrzyżowaniu ze skwerem i popiersiem hrabiny na pomniku i z zainteresowaniem oglądało pętającą się tam i z powrotem dwójkę przyjezdnych.





Życie skoncentrowało się nad brzegiem szmaragdowej rzeki Gardon. W cieniu przybrzeżnych drzew na przyniesionych z domu krzesełkach siedzieli emeryci, młodzież pływała nieopodal na dzikim kąpielisku. Coraz więcej ludzi kręciło się wokół położonej przy rzece areny, gdzie wkrótce miały rozpocząć się pogonie białych za czarnym i odwrotnie.


Na łagodnym wzniesieniu nad Montfrin wznosi się wieża romańskiego zamku, która została wkomponowana w siedemnastowieczny pałac. Przepadam za francuskimi château. Żadnemu château nie przepuszczę. Dlatego po skończonych courses camarguaises powędrowaliśmy na wzgórze i udając, że nie widzimy zardzewiałych tabliczek z napisem "teren prywatny", podeszliśmy pod bramę, żeby rzucić okiem na pałacową architekturę i zrobić niewielki użytek z aparatu fotograficznego. Ciekawej świata, żądnej nowych wrażeń turystce nie pozostaje nic innego jak przyjąć w takich sytuacjach założenie, iż rzut okiem to nie rzut kamieniem i krzywdy nikomu nie uczyni.



Gdy przymierzałam się do zdjęcia, pomachała do mnie dziewczyna siedząca w niewielkiej grupce ludzi przed lewym skrzydłem pałacu. Odmachałam, dziewczyna podeszła i koniec końców zaproponowała, że pokaże nam ogród i hol.

Była bardzo młoda, opalona na piękny brąz, makijaż na jej krągłej po dziecięcemu twarzy połyskiwał drobinkami złota. Jest jedną z czterech córek właściciela pałacu. Mieszka z matką w Paryżu, do ojca przyjeżdża na lato. Wychowała się w Montrfin, ma tu przyjaciół i uwielbia to miejsce.

Posiadłość zakupił w 1925 roku jej prapradziad Robert Servan-Schreiber, współzałożyciel francuskiego dziennika ekonomiczno-finansowego "Les Echos". W czasie II wojny Niemcy zajęli pałac na centrum dowodzenia Luftwaffe. Po tym okresie zostały tu portrety Hitlera i graffiti wymalowane przez francuską armię, o ile dobrze zrozumiałam naszą przewodniczkę, wciąż istniejące. (Informacje, które podaję, pochodzą częściowo od niej, częściowo z internetu).

Najpierw weszliśmy przez ciężkie drzwi do ciemnawego holu, z którego ścian nad imponującymi schodami spojrzeli na intruzów książęta i rycerze wymalowani w tonacjach szarości. Idąc przez ogród, którego projekt przypisywany jest sławnemu architektowi Jules`owi Hardouin-Mansartowi, ukłoniliśmy się z daleka brodatemu ojcu i siwemu jak gołąbek dziadkowi odpoczywającym w cieniu fasady wychodzącej na ogród. Zerknęliśmy na niższe tarasy (nie dało się nie zauważyć basenu) i czerwone dachy miasteczka u stóp zamku.

Obecnie zastanawiam się intensywnie, jakie zasługi w tym wcieleniu umożliwiłyby mi ponowne narodziny w château na Południu Francji...

Dzięki tej miłej, młodej osóbce, której wystygła przez nas kolacja, przekonaliśmy się po raz kolejny, że Francuzi nie są tak nieużyci, hermetyczni i aroganccy, jak wieść gminna niesie.

Pogwarki Marsjanina i Wenusjanki

Bee (czesze się przed lustrem, czesze i czesze): Za długie mam włosy... I za dużo. Za gęste są...
Spider (sprzed komputera i spod powiększającego się czoła): Ciesz się, że w ogóle masz włosy...

Taaak, z męskiej perspektywy to jest na pewno pocieszające zdanie.

P.S. Chciałam nadać temu wpisowi tytuł "Pogwarki Marsa z Wenus", ale wrodzona skromność nie pozwoliła mi imputować, że on taki męski, a ona taka piękna ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...