Takie proste, szczere szyldy oraz wymierające zajęcia (zawody?) można spotkać już tylko w Śródmieściu.
Natomiast profesjonaliści i amatorzy od wciskania kitu mają się coraz lepiej ;)
niedziela, 25 sierpnia 2013
czwartek, 22 sierpnia 2013
Pająk w sieci
Rankiem
Bee: O! Zapomniałam wyłączyć internet na noc.
Spider: Wiem. Mój mózg odbierał fale przez sen. Wiesz, ile stron można przeczytać w ciągu nocy!
Bee: O! Zapomniałam wyłączyć internet na noc.
Spider: Wiem. Mój mózg odbierał fale przez sen. Wiesz, ile stron można przeczytać w ciągu nocy!

poniedziałek, 19 sierpnia 2013
O wyższości drewna nad plastikiem
Z dedykacją dla E. zorganizowałam naprędce sesję fotograficzną wzgardzonemu przez Spidera różowemu krzesłu, które służy obecnie za stolik nocny i dzienny wieszak.
Czyż nie jest śliczny-fotogeniczny ten wysłannik z czasów przed plastikiem, sklejką, okleiną i poliestrem, wykonany pieczołowicie ręką francuskiego stolarza?
Czyż nie jest śliczny-fotogeniczny ten wysłannik z czasów przed plastikiem, sklejką, okleiną i poliestrem, wykonany pieczołowicie ręką francuskiego stolarza?
sobota, 17 sierpnia 2013
Stylowo
Był sobie stolik komputerowy, przy którym Spider zwykł pracować wieczorami. Stolik szpetnie nijaki, zrobiony z płyty wiórowej, oklejonej okleiną (brzmi tak, jak wygląda), kupiony tak dawno, że nikt nie pamiętał, gdzie i kiedy. Bee cierpiała estetyczne katusze patrząc na jego smętną banalność i paździerzową funkcjonalność. Kiedy udało jej się zakupić na aukcji internetowej stolik-biurko w stylu Ludwika XVI, radość nie miała granic. Nowy stolik był śliczny, zgrabny, orzechowy, z girlandą róż wijącą się subtelnie na froncie szuflady. Nie pochodził wprawdzie z epoki, lecz z początków 20. wieku, i niezmiernie smakował drewnojadom, ale przy pomocy znajomego restauratora udało się zatuszować przynajmniej tę drugą wadę.
- Nie chcę przy tym siedzieć, bo będę musiał uważać!!!! - protestował niewdzięczny Spider.
Dla obu stolików nie było jednak miejsca w ich zagraconym mieszkaniu, więc byle jaki został w końcu wyniesiony do piwnicy.
- Musisz bardzo uważać, ale to bardzo, żeby nie stukać, nie rysować, nie stawiać, nie moczyć... - wyliczała Bee. - A pod kubek dostaniesz dzierganą serwetkę.
- Naprawdę marzyłem o takich warunkach do pracy... - rzekł z przekąsem.
Gdy pogodził się z obecnością stylowego biurka w jego życiu, Bee zagadnęła:
- Pająkuuu, a mógłbyś zamiast krzesła komputerowego używać tego ludwikowskiego krzesełka, które idealnie pasuje do stolika? Twoje wynieślibyśmy do piwnicy...
Śliczne krzesełko - misternie rzeźbione, z siedzeniem obitym miękką różową skórą, w stylu Ludwika XVI, zbliżone wiekiem do epoki - zostało zakupione swego czasu na targu antyków i staroci przy Porte de Vanves w Paryżu. Posiadało tylko jedną dyskusyjną cechę - było tak niskie, że Spider siedząc na nim dotykał rękami podłogi... (Co przy odrobinie dobrej woli można uznać za niezwykle praktyczne, gdyż nie trzeba wstawać, by podnieść rzecz upadłą, a wręcz podłogę można uważać za przedłużenie biurka i obłożyć się książkami dokoluśka...;)
Jednak Bee nie liczyła na inżynierskie zrozumienie dla pojęć takich jak piękno otoczenia, harmonijna całość, podmiotowość przedmiotu...
Tymczasem inżynier wykazał się niespodziewaną wrażliwością na jednorodność stylu i chęcią współpracy, gdyż zaproponował:
- W takim razie kup mi jeszcze perukę i gęsie pióro, żebym lepiej pasował do wnętrza... Komputer też się wywali, będę machał numerykę piórkiem na papierze czerpanym!
:)
![Le bal paré / [d'après] A. de Saint-Aubin ; [gravure de] Duclos ; [photogr.] Réunion des Musées nationaux - 1](http://gallica.bnf.fr/ark:/12148/btv1b8430947d/f1.highres)
- Nie chcę przy tym siedzieć, bo będę musiał uważać!!!! - protestował niewdzięczny Spider.
Dla obu stolików nie było jednak miejsca w ich zagraconym mieszkaniu, więc byle jaki został w końcu wyniesiony do piwnicy.
- Musisz bardzo uważać, ale to bardzo, żeby nie stukać, nie rysować, nie stawiać, nie moczyć... - wyliczała Bee. - A pod kubek dostaniesz dzierganą serwetkę.
- Naprawdę marzyłem o takich warunkach do pracy... - rzekł z przekąsem.
Gdy pogodził się z obecnością stylowego biurka w jego życiu, Bee zagadnęła:
- Pająkuuu, a mógłbyś zamiast krzesła komputerowego używać tego ludwikowskiego krzesełka, które idealnie pasuje do stolika? Twoje wynieślibyśmy do piwnicy...
Śliczne krzesełko - misternie rzeźbione, z siedzeniem obitym miękką różową skórą, w stylu Ludwika XVI, zbliżone wiekiem do epoki - zostało zakupione swego czasu na targu antyków i staroci przy Porte de Vanves w Paryżu. Posiadało tylko jedną dyskusyjną cechę - było tak niskie, że Spider siedząc na nim dotykał rękami podłogi... (Co przy odrobinie dobrej woli można uznać za niezwykle praktyczne, gdyż nie trzeba wstawać, by podnieść rzecz upadłą, a wręcz podłogę można uważać za przedłużenie biurka i obłożyć się książkami dokoluśka...;)
Jednak Bee nie liczyła na inżynierskie zrozumienie dla pojęć takich jak piękno otoczenia, harmonijna całość, podmiotowość przedmiotu...
Tymczasem inżynier wykazał się niespodziewaną wrażliwością na jednorodność stylu i chęcią współpracy, gdyż zaproponował:
- W takim razie kup mi jeszcze perukę i gęsie pióro, żebym lepiej pasował do wnętrza... Komputer też się wywali, będę machał numerykę piórkiem na papierze czerpanym!
:)
wtorek, 6 sierpnia 2013
Jak dobrze wstać...
Tradycyjni Japończycy jadają na śniadanie zupę miso z kawałkami tofu i krążkami pora, do tego ryż, ewentualnie rybę pozostałą z kolacji. Francuzi zalewają czarną kawą chrupiącego rogalika lub bagietkę z dżemem.
Polak drzewiej chłeptał zupę mleczną z makaronem (ach, te kożuchy zaplątane pomiędzy kolanka) albo babciną zacierkę (smaczniejsza wersja, choć równie nieodporna na ścinanie się mleka). Jeśli miało się w rodzinie rannego ptaszka, na stół wjeżdżały świeże bułeczki, obowiązkowo z wędliną, żółtym serem, ostatecznie "białym".
Obecnie niezdrowa przedwojenna tradycja walczy o lepsze z dietetyczną kartonową nowoczesnością. Bułki, szynki i kiełbachy, które mocno dzierżą rząd żołądków, kontra zdrowie i uroda (ponoć!), czyli musli z zimnym lub lekko podgrzanym mlekiem (żegnajcie kożuchy!), jogurty, owoce. Zresztą co ja tu będę generalizować. Nasz naród reguł nie lubi i je po prostu to, co mu w... lodówce gra.
Jako nieodrodna przedstawicielka nacji z fantazją chętnie zjem na śniadanie zupę z pokrzyw i kaczkę w buraczkach, jednak mam taką wersję menu, która zasługuje na miano ulubionej, powtarza się dość często i mieści w śniadaniowych standardach. Składa się z zielonej herbaty, kakao (z miodem lipowym, bo jakże by inaczej) i solidnej porcji szarlotki na kruchym cieście.
Taki posiłek nie jest po japońsku zdrowy, ani po francusku skromny, ale po epikurejsku przyjemny. Przyjemność na śniadanie - to moje motto o poranku. Organizm (fuj, niesmaczne słowo), maszyneria (obrzydliwe!), bezbronne, kruche (jak ciasto) ciało, którym należy się opiekować, będzie wdzięczne i chętne do życia. Zresztą masło, brązowy cukier i pieczone owoce są pożywieniem naturalnym i jako takie źródłem energii (pozytywnej). Uff, trochę się zmęczyłam kuciem tej teorii i ustawianiem nawiasów :)
Kuję dalej, póki kakao gorące. Moje zasady epikurejsko-metafizycznego początku dnia:
1. Idealnie, gdy dzień zaczyna się wtedy, gdy dusza sama wraca z wędrówki po preriach (jak mawiają Indianie), bambusowych laskach lub francuskich parkach (jak twierdzą inni), a nie ściąga ją stamtąd w trybie pilnym budzik w telefonie.
2. Następnie ciało potrzebuje być napojone zieloną herbatą, a dusza przejrzeć ulubione albumy, jakieś Impresjoniści wokół Paryża, jakieś Sztuka życia w Prowansji, Japońskie ryciny i Secesje... Wszystko domaga się wdzięcznej uwagi, od rana, od zarania dnia (co było pierwsze - "rano" czy "zaranie"?)
3. Śniadanie nie musi być zdrowe, lekkie, dietetyczne, choć od biedy może. Ważne, by już sama myśl o nim smakowała, a zmaterializowane zapewniało takie doznania, by mieć ochotę na powtórkę menu jutro i pojutrze.
4. Ze śniadaniem nie wolno się śpieszyć. Jeśli nie ma wystarczająco dużo czasu na docenienie pokarmu i własnych myśli, lepiej darować sobie poranny posiłek i poczekać na rozkosze obiadu lub kolacji, a w głodnym międzyczasie skupić się na korzyściach minidiety (poczucie silnej, ba, żelaznej woli, panowania nad własnym życiem, kształtem ciała; takie tam dyktatorskie przyjemności).
5. Śniadanie (jak wszystko inne) winno posiadać walory estetyczne i artystyczne, czyli odbywać się w odpowiednich miejscach (pożądane - angielskie ogrody, ukwiecone tarasy, balkony na 50. piętrze; satysfakcjonujące - ulubione wnętrza z widokiem na ... ryciny z widokiem na ... ) Niezbędne do osiągnięcia pełni ukontentowania są ładne, oryginalne naczynia. (Temat wymaga osobnego rozwinięcia i chyba się doczeka.)
6. Towarzystwo mile widziane, choć nieobowiązkowe. Własne należy uważać za wystarczająco atrakcyjne (poranna afirmacja).
7. Dokonawszy ablucji i odziawszy się można po takim budującym poranku lecieć w świat.
Powinnam zaniechać ostatniej metafory, ale zasłaniając się lekkim zamroczeniem umysłu spowodowanym panującą w mieszkaniu od kilku tygodni temperaturą 30C, dodam, iż każdy początek dnia jest jak pełen sił i entuzjazmu młodzian idący za rękę ze szlachetną, wrażliwą dziewicą*. Oczywiście ku słońcu w zenicie. Warto od czasu do czasu się przyłączyć :)
* Atrybuty przypisano płciom przypadkowo, można zamienić.
Polak drzewiej chłeptał zupę mleczną z makaronem (ach, te kożuchy zaplątane pomiędzy kolanka) albo babciną zacierkę (smaczniejsza wersja, choć równie nieodporna na ścinanie się mleka). Jeśli miało się w rodzinie rannego ptaszka, na stół wjeżdżały świeże bułeczki, obowiązkowo z wędliną, żółtym serem, ostatecznie "białym".
Obecnie niezdrowa przedwojenna tradycja walczy o lepsze z dietetyczną kartonową nowoczesnością. Bułki, szynki i kiełbachy, które mocno dzierżą rząd żołądków, kontra zdrowie i uroda (ponoć!), czyli musli z zimnym lub lekko podgrzanym mlekiem (żegnajcie kożuchy!), jogurty, owoce. Zresztą co ja tu będę generalizować. Nasz naród reguł nie lubi i je po prostu to, co mu w... lodówce gra.
Jako nieodrodna przedstawicielka nacji z fantazją chętnie zjem na śniadanie zupę z pokrzyw i kaczkę w buraczkach, jednak mam taką wersję menu, która zasługuje na miano ulubionej, powtarza się dość często i mieści w śniadaniowych standardach. Składa się z zielonej herbaty, kakao (z miodem lipowym, bo jakże by inaczej) i solidnej porcji szarlotki na kruchym cieście.
![]() |
Kakao (wyłącznie cedzone przez sitko) w sezonie letnim bywa wyparte przez mus truskawkowy, miseczkę borówek lub malin. |
Taki posiłek nie jest po japońsku zdrowy, ani po francusku skromny, ale po epikurejsku przyjemny. Przyjemność na śniadanie - to moje motto o poranku. Organizm (fuj, niesmaczne słowo), maszyneria (obrzydliwe!), bezbronne, kruche (jak ciasto) ciało, którym należy się opiekować, będzie wdzięczne i chętne do życia. Zresztą masło, brązowy cukier i pieczone owoce są pożywieniem naturalnym i jako takie źródłem energii (pozytywnej). Uff, trochę się zmęczyłam kuciem tej teorii i ustawianiem nawiasów :)
Kuję dalej, póki kakao gorące. Moje zasady epikurejsko-metafizycznego początku dnia:
1. Idealnie, gdy dzień zaczyna się wtedy, gdy dusza sama wraca z wędrówki po preriach (jak mawiają Indianie), bambusowych laskach lub francuskich parkach (jak twierdzą inni), a nie ściąga ją stamtąd w trybie pilnym budzik w telefonie.
2. Następnie ciało potrzebuje być napojone zieloną herbatą, a dusza przejrzeć ulubione albumy, jakieś Impresjoniści wokół Paryża, jakieś Sztuka życia w Prowansji, Japońskie ryciny i Secesje... Wszystko domaga się wdzięcznej uwagi, od rana, od zarania dnia (co było pierwsze - "rano" czy "zaranie"?)
3. Śniadanie nie musi być zdrowe, lekkie, dietetyczne, choć od biedy może. Ważne, by już sama myśl o nim smakowała, a zmaterializowane zapewniało takie doznania, by mieć ochotę na powtórkę menu jutro i pojutrze.
4. Ze śniadaniem nie wolno się śpieszyć. Jeśli nie ma wystarczająco dużo czasu na docenienie pokarmu i własnych myśli, lepiej darować sobie poranny posiłek i poczekać na rozkosze obiadu lub kolacji, a w głodnym międzyczasie skupić się na korzyściach minidiety (poczucie silnej, ba, żelaznej woli, panowania nad własnym życiem, kształtem ciała; takie tam dyktatorskie przyjemności).
5. Śniadanie (jak wszystko inne) winno posiadać walory estetyczne i artystyczne, czyli odbywać się w odpowiednich miejscach (pożądane - angielskie ogrody, ukwiecone tarasy, balkony na 50. piętrze; satysfakcjonujące - ulubione wnętrza z widokiem na ... ryciny z widokiem na ... ) Niezbędne do osiągnięcia pełni ukontentowania są ładne, oryginalne naczynia. (Temat wymaga osobnego rozwinięcia i chyba się doczeka.)
6. Towarzystwo mile widziane, choć nieobowiązkowe. Własne należy uważać za wystarczająco atrakcyjne (poranna afirmacja).
7. Dokonawszy ablucji i odziawszy się można po takim budującym poranku lecieć w świat.
Powinnam zaniechać ostatniej metafory, ale zasłaniając się lekkim zamroczeniem umysłu spowodowanym panującą w mieszkaniu od kilku tygodni temperaturą 30C, dodam, iż każdy początek dnia jest jak pełen sił i entuzjazmu młodzian idący za rękę ze szlachetną, wrażliwą dziewicą*. Oczywiście ku słońcu w zenicie. Warto od czasu do czasu się przyłączyć :)
* Atrybuty przypisano płciom przypadkowo, można zamienić.
Subskrybuj:
Posty (Atom)