Moja luksemburska przygoda ze sztuką współczesną zaczyna się nobliwie. Od wykonanych w drewnie portretów Wielkiego Księcia Jeana, patrona Muzeum, oraz jego małżonki Wielkiej Księżnej Józefiny-Charlotte`y wiszących w holu wejściowym.
Następnie otwiera się zalana naturalnym światłem, wymalowana światłocieniem, pełna niespodzianek przestrzeń budynku zaprojektowanego przez Ieoh Ming Pei`a, amerykańskiego architekta chińskiego pochodzenia, który jest również autorem szklanej piramidy na dziedzińcu Luwru.
Wypełniona czarnym atramentem fontanna. Hołd złożony literaturze przez artystkę, fotografkę i muzyczkę, urodzoną w Luksemburgu z chińsko-angielskich rodziców, wykształconą w Paryżu, Su-Mei Tse. Dzięki kuratorom za opis objaśniający dzieło! Gdyż nigdy bym nie wpadła, że czarna ciecz to atrament. Nasuwały się raczej ponure skojarzenia z końcem cywilizacji, a tu proszę - budująca afirmacja mowy, pisma, czasu i pamięci. Inna sprawa, że w oślepiającym słońcu i magicznym otoczeniu "koniec cywilizacji" nie przemawiał do wyobraźni...
Chwila wytchnienia dla oczu w półmroku strzelisto-koronkowej kapliczki:
Wim Delvoye "Kaplica" |
Ulga jest chwilowa. Dopóki do mózgownicy wizytującej nie dotrze, że znalazła się w metalowej, pomalowanej na czarno kaplicy cmentarnej, gdzie kolorowe gotyckie witraże zastąpiły zmultiplikowane, artystycznie przetworzone rentgenowskie zdjęcia czaszek, kości i wnętrzności... Nie ma zmiłuj się. Piętro niżej udało się uniknąć końca świata, tu oglądam koniec człowieka, w każdym razie składającej się nań materii.
Tymczasem w sali stanowiącej przedsionek do ponurej kaplicy odbywały się warsztaty plastyczne dla dzieci, którym towarzyszył gwar, szczebiot, śmiechy... Na półkach w tymże pomieszczeniu leżały przeróżne, kolorowe pisma poświęcone sztuce współczesnej i nieznanym mi artystom, które można było przeglądać z ekscytacją odkrywcy... Najstosowniejszą puentą sytuacji wydaje się... "Hopla żyjemy! I już!" (za Michałem Bajorem i Jackiem Burasem, autorem tekstu).
Następne pomieszczenie zagospodarowane przez Heimo Zoberniga, które na pierwszy rzut oka wygląda jak w trakcie zmiany ekspozycji i wywołuje reakcję: "O! Są półki i postumenty, a gdzie eksponaty?"
Drzemka w muzeum? Skąd ja to znam...?
(Spider może pozazdrościć wygód. On, bidulek, męczy się na plastikowych krzesełkach lub ławach bez oparć...)
Na zakończenie wizyty chwila relaksu (jakby było się czym zmęczyć!) w oryginalnej muzealnej kafeterii. Jasno, ciepło, cicho, pięknie, pusto, czyli... raj na ziemi.
Zdjęcia piękne, widzę, że warto było jechać 'aż' do Luksemburga.
OdpowiedzUsuńSłusznie wzięłaś aż w cudzysłów, Ewciu. Tysiąc kilometrów na niemieckich autostradach, to dla nas bajgiel z masłem :)
UsuńI dodatkowa zaleta- tłumów nie widzę.
OdpowiedzUsuńByło jak na pustyni, nie licząc życiodajnej oazy przed kapliczką :) Czasem w oddali przebiegła bezgłośnie niewielka karawana. Tak, czuję, że przesadziłam z metaforami.
Usuń