Godz. 17.20 - Mieszkająca w centrum Paryża przyjaciółka esemesuje: "Idę z Wami. Właśnie zmierzam w kierunku Bastylii."
Godz. 17.30 - Spider wraca z pracy, nie dostaje obiadu, gdyż nie ma czasu na głupstwa. Nie zwlekając ani minuty zbiegamy do auta i ruszamy do Paryża. W myślach biję pokłony boginkom dróg i mostów, aby pozwoliły zdążyć przed korkami. Na trasie, którą w weekendy pokonujemy w trzydzieści minut, w dni powszednie można utknąć na dwie upiorne godziny. Pędzimy drogą N118 obok centrum handlowego w Vélizy, zakrętami w dół koło Muzeum Ceramiki w Sévres. Spider, z kanapką w zębach, mija i wyprzedza wszystko, co zagradza nam dostęp do domu weselnego. Normalnie bym interweniowała, ale tego dnia siedzę cicho, posuwam się wręcz do dopingu: "Dawaj, dawaj!" Mkniemy jak uskrzydleni, na Wesele, na Wesele. Korków ani widu.
Godz. 18.00 - Przychodzi sms od przyjaciółki o następującej treści: "Y". Jako że rozumiemy się bez słów, właściwie wystarczy jedna litera, odczytuję z niego, że właśnie dotarła do celu i ujrzała groźny tłum, monstrualnych rozmiarów kolejkę kłębiącą się przy barierkach przed głównym wejściem.
Jedziemy prostą, upstrzoną światłami szosą przez Boulogne-Billancourt. Korków ani słychu.
Godz. 18.10 - Kolejny sms: "Czekam w kolejce, ale szanse niewielkie..."
Pędzimy wzdłuż Sekwany, macham paryskiej Statui Wolności, uśmiecham się do Wieży, mrugam Luwrowi.
Godz. 18.30 - "Bilety za 5 euro sprzedane!" Za minutę: "Gdzie jesteście?"
Odnajdujemy przyjaciółkę przy bocznych kasach w prawym "skrzydle". Pracownik obsługi widowni ustawił ją w krótkim ogonku pod ścianą. Jak się wkrótce okazało - ogonku dla burżujów w wieku produkcyjnym. Środkiem między filarami wiją się dwie inne, potężne kolejki złożone głównie z młodzieży i staruszków. Wszyscy liczą na wejściówki.
Jesteśmy na Placu Bastylii wciąż w nastrojach zabawowych.
Tymczasem elegancki porządkowy we fraku, muszce i zaczesanych do tyłu, nażelowanych włosach proponuje nam miejsca za 100. Nie, nie, postoimy, aż takimi melomanami nie jesteśmy. A skąd jesteśmy? A z Polski. Barszcz - rzuca hasło. Bigos - odpowiadamy. Przekonani, że nawiązaliśmy nić kulinarnego porozumienia z człowiekiem u władzy, czekamy na korzystną ofertę. Po chwili podchodzi z "hojną" propozycją - 75. Hmm, chyba jeszcze poczekamy.
W międzyczasie pojawia się dwóch postronnych panów z zakupionymi przez internet, wydrukowanymi na A4 biletami. Za 150. No uwzięli się.
Na dziesięć minut przed rozpoczęciem spektaklu elegancik dopuszcza do kas pokrzywdzone przez los, czas i historię masy ze stosownymi zaświadczeniami: studentów, emerytów, bezrobotnych, przyjaciół i budowniczych opery, zdobywców Bastylii, pracowników instytucji kultury (a dużo tego w mieście), wdowy i sieroty, weteranów wojen napoleońskich itd, itp.
W tamtą środę stawili się licznie reprezentanci wszystkich wymienionych grup społecznych. (Wygląda na to, że pozostawianie przeróżnych aktywności na ostatnią chwilę jest ulubionym zajęciem ludzkości.)
Burżuje nie doczekali się łaski.
Szczupły mężczyzna z naszej kolejki odtrąconych, zignorowanych, wyglądający na artystę-intelektualistę (oczywiście wysługującego się burżujom) wszczął nawet awanturę z obsługą, że to oburzające i idiotyczne, chaos i brak informacji, że on złoży skargę w sprawie. Barszczolubny zdenerwował się mocno, wyżelowane kosmyki opadły mu na czoło w ferworze ideologicznej dyskusji.
Z zaobserwowanych działań wywnioskowałam, iż powstała na gruzach Bastylii Opera, kontynuuje tradycje rewolucyjne. Polityka biletowa wykazuje silne tendencje lewicujące, w przeciwieństwie do Garnier, gdzie działają prawa demokracji. A bilety za trzy grosze to tani chwyt reklamowy. Jest ich kilka i trzeba przyjść o świcie uzbrojonym w łuk i miecz, żeby taki upolować.
"W poniedziałek zostało mnóstwo wejściówek." Tak jeden pan powiedział nam na koniec. Na pocieszenie...
Świetny wpis, nić kulinarnego porozumienia rozłożyła mnie na łopatki. ;) Żeby dorzucić swoje trzy grosze wklejam linka do mojej "rewolucyjnej" historii o Operze Bastylii: https://rozcinampomarancze.wordpress.com/2010/03/09/jak-zdobywalam-bastylie/
OdpowiedzUsuńI kończę mówiąc: pierogi!
Dziękuję :) Niniejszym powstał "Rewelucyjny (nie literówka, lecz neologizm) duet za 6 groszy" z Twoją arią zwieńczoną happy endem :)
OdpowiedzUsuń