Odmówiłam opuszczenia Katalonii, dopóki nie zobaczę Parku Güell, więc ostatniego dnia pobytu zapuściliśmy się samochodem na strome, wąskie ulice dzielnicy Barcelony sąsiadującej z parkiem. Takich podjazdów, jak żyję, nie widziałam. A pokonaliśmy dwukrotnie autem alpejską przełęcz Grand Saint Bernard... TO kwalifikowało się tylko dla roweru wysokogórskiego i łydek Lance`a Armstronga po podwójnej dawce dopingu, którego zresztą nie stosuje. Gdyby z przyczyny spacerującego kota, kąpiącego się wróbla, przechodzącej drogę staruszki przyszło nam stanąć, w górę już byśmy nie ruszyli. Szczęśliwie szosa była pusta, więc jeszcze trochę lawirowaliśmy wśród wyrzeczeń Spidera, że on wolałby spokojnie pociągiem do Placu Catalunia, a potem metrem, wówczas jednak nie odkrylibyśmy położonej na wzgórzach, klimatycznej, nieturystycznej Barcelony, wtrąciłam, aż znaleźliśmy w końcu wolne miejsce parkingowe i wkroczyliśmy w świat baśni Gaudiego - domów z piernika, wież cukiernika, doryckich kolumnad dźwigających mozaikowe pontony, stalaktytów ściekających z głów kariatyd...
Park powstał w latach 1900-1914 na zlecenie hrabiego Eusebiego Güella i miał być częścią ekskluzywnego osiedla. Projekt nie wypalił pomimo genialnego położenia i wielkiej urody i mimo tego, że pomysłodawca w ramach działań reklamowych zamieszkał osobiście w jednej z willi oraz przekonał Gaudiego do zakupu kolejnej. Dziś można zwiedzać dom-muzeum, w którym architekt spędził z rodziną dwadzieścia lat (1906-1926).
Przybytek odwiedzany jest przez tysiące ludzi dziennie, o czym świadczą gęsto zaludnione zdjęcia. Do fotografii ze smokiem uformowała się samozwańcza kolejka, domagająca się okrzykami, aby nie robić tłoku wokół, lecz czekać cierpliwie na sam na sam z baśniowym stworem.
|
Zwiedzanie to ciężka praca, regeneracja na ławach zaprojektowanych przez Gaudiego wielce wskazana. Jego artystyczne szaleństwo było kontrolowane. Olbrzymią wagę przywiązywał do wygody użytkownika. Kamienne ławki zostały stworzone do półleżącego lenistwa w słońcu, nic nie ciśnie, nie uwiera, nagrzane, gładkie mozaiki są przyjemne w dotyku. Deszcz spływał przez widoczne otwory, eliptyczne guzy chroniły szanowną niewymowną przed zamoczeniem.
|
Gaudi był prekursorem sztuki z recyklingu. Płytki do swoich mozaik potrafił podobno zbierać w wyburzanych budynkach.
Do zobaczenia, Antonio!! Wybaczam Ci ... już Ty wiesz co.
P.S. Dzięki otwartym umysłom i odwadze barcelońskich inwestorów tamtej niezwykłej epoki, zarówno prywatnych, jak państwowych i kościelnych, Gaudi mógł realizować swoje fantastyczne wizje, budować swoje ogrody wyobraźni.
Nazwiska zleceniodawców przetrwały w nazwach powstałych domów, pałaców, parków. Boczną furtką weszli do nieba zasłużonych dla sztuki. Mają swoją malutką działkę nieśmiertelności obok hektarów Gaudiego. Hmm, wygląda na to, że nieśmiertelność można kupić, tylko trzeba mieć odwagę i refleks, poza funduszami rzecz jasna ;)
Prawda, że nieturystyczna Barcelona klimatyczna?
OdpowiedzUsuńA wrażeń z Parku Guell i z podziwianych widoków roztaczających się z jego tarasów, kupić nie sposób.
Choć masz rację, wiele nieoczekiwanych 'rzeczy' jest wciąż i nadal do kupienia przy odrobinie refleksu (?) :)
Kolejny punkt na liście "Barcelona next time": romantyczne spacery po stromym dystrykcie wokół parku, celem zachowania romantyczności zabrać wygodne obuwie oraz na dwa miesiące przed wyjazdem zaliczać schodami raz dziennie wieżę katedry.
OdpowiedzUsuńRefleks i naoliwione zwoje mózgowe są niezwykle przydatne przy "nabywaniu" np. błogiego spokoju ducha ;)
Impresje, wspomnienia każdy produkuje we własnym zakresie. Pozostaje życzyć wszystkim pieczołowitej manufaktury i/lub sprawnej linii produkcyjnej:)
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń