Na gorąco odnotowuję, że gapienie się na paryskie kamienice i klomby, wystawy sklepowe i kawiarniane ogródki, obserwowanie pędzącego trotuarami i siedzącego na ławkach w parku życia nadal ekscytuje me dziecięce serce.
Paryż nie zmienił się w ciągu pół roku naszego niewidzenia. Nadal się przyjaźnimy. Zresztą z jego perspektywy czymże jest kilka miesięcy!
Widziałam z daleka mrugającą światłami Piękność Eiffla. Z bliska Łuk Triumfalny i Pola Elizejskie - pierwszy nadal stoi niewzruszony wśród szaleństwa pojazdów meandrujących po Placu Charlesa de Gaulle`a, drugie nieustająco epatują swoją monumentalnością i niepozbawionym uroku egocentryzmem, czyli świata pępkowatością.
Od bieżącego tygodnia rusza jesienno-zimowy sezon kulturalny, zaczyna się paryska ekspozycyjna rozpusta. Ostrzę ząbki i pazurki, znaczy skręcam zwoje i przecieram okulary na kilka wystaw - "Impresjonizm i modę" w Muzeum Orsay, "Edwarda Hoppera" i "Cyganerię" w Grand Palais, "Paryż oczami Hollywoodu" w Hotel de Ville. To na początek.
Przywitaliśmy się już ze starym znajomym - parkiem w Sceaux, za którym tęskniłam. Poczyniliśmy nowe znajomości - z pałacykiem Aleksandra Dumasa ojca Chateau Monte-Cristo i miastem Le Vesinet, które mam oczywiście zamiar opisać, ale oczywiście nie obiecuję, że tak się stanie ;)
Parc de Sceaux |
Dzień zaczynamy od rogalików opieczonych przez chwilę w piekarniku celem dodania niebiańskiej chrupkości oraz serów twardych, miękkich, z białym i zielonym porostem pleśni tudzież innych, jakie Francuz w koneserskim szale stworzył. Szkoda czasu na tradycyjne dżemy, tym bardziej, że już na drugie śniadanie pogryzamy błyszczącą czekoladę wytwarzaną z kakao z Ghany lub Dominikany. Dla kulinarnej odmiany chadzamy na obiady do japońskiej restauracji, prowadzonej przez Chińczyków, gdzie sushi przyrządza czarnoskóry. Mieszanka narodowościowa, której nie podejrzewałabym o dobre efekty w tej dziedzinie... A jednak! Na kolację chrupiące bagietki z masłem Charentes-Poitou (brzmi też dobrze), sałatka z batawii, pomidorów, koziego sera i oliwy, sery i wino. A w szafce spoczywają w oczekiwaniu na swoją kolej ulubione magdalenki St. Michel... A na półkach sklepowych mrugają tłuszczykiem gęsie wątróbki...
Nie wiem, czy Francja okaże się słodka, na pewno będzie pysznie i tłusto.
I bardzo kulturalnie.
Nasza dzienna porcja ;) |
Cudne przywitanie z Paryżem! Wy bagietki a ja wpadłam w nałóg chleba orkiszowego i w niedzielę wybrałam się "pod kościół"! Mimo przywiezionych 200 bochenków-dla mnie nie starczyło, muszę czekać do przyszłego tygodnia, ale za to mieliśmy na obiad boskie pierogi. Ta francuskość na mnie, mam czasem wrażenie, to tylko lekka patyna, tak naprawdę moje zmysły reagują tylko na rozmaitego rodzaju "świńskie i słowiańskie"przysmaki. Życzę Wam, aby było i tłusto i kulturalnie!
OdpowiedzUsuńJakie przyjemności... balsam na moją duszę. Będę śledzić poczynania, samych fajnych doznań :)
OdpowiedzUsuńBee, wspaniale, witaj, aż mi się chce napisać w domu. Mam nadzieję, że się trochę zasiedzisz i nie wzgardzisz towarzystwem innej blogowiczki polsko-paryskiej, np. takiej jak ja ;)
OdpowiedzUsuńMmmmmmm, serów, win i wystaw z lekka zazdraszczam ;-) Życzę pięknego pobytu w Paryżu!
OdpowiedzUsuńCzy mieszkanko z pierwszego zdjęcia to Wasz, czy znajomej? :> Wygląda cudnie!
Witaj widoku rue C.
OdpowiedzUsuńNie wymieniaj tych wszystkich jedzonek, bo mnie skręci (przed kolacją). Że smakosz z ciebie wierzę; ale wchłanianie jadła w ilości i na modłę pięciokrotnych bohaterów p. Rabelais - nie uwierzę.
Czekam na wieści kulturalne, narobiłaś kolejnego apetytu ;-)
Holly, dziękuję. Nasze przywitanie z Paryżem było piękne i maczałaś w tym palce :) Nie do wiary, że 200 bochenków chleba orkiszowego zeszło pod kościołem... Ta statystyka powala na kolana ;)
OdpowiedzUsuńDiuku, wielkie dzięki. Postaram się, żeby nie zabrakło balsamu i żeby jego wklepywanie nie nudziło :)
Czaro, dziękuję za powitanie :) Przyjemniej jechać w miejsca, gdzie mamy przyjazne dusze. Spotkania z Blogerką nie mogę się doczekać! W Paryżu czuję się trochę jak w domu, choć w większości paryskich mieszkań do wynajęcia niestety nie ;)
Karalajno, dziękuję za życzenia. Spider musiałby zmienić branżę i narodowość, a ja chyba rasę i płeć, żeby móc myśleć o zamieszkaniu w hausmannowskiej kamienicy ;)
Ewuniu, bardzo proszę o zaglądanie do Bee po jedzeniu, bo będzie sporo o żarełku :) Choć z drugiej strony kulturę lepiej wchłaniać o pustawym żołądku... Myślałam o Tobie wczoraj, gdy kupowałam śmietanę o zawartości tłuszczu 30% ;)
Bee, podobnie jak Czara, miałam ochotę napisać witaj w domu :) Na długo przyjechałaś? I do tego w samym środku kulturalno-kulinarnego sezonu! Będę wyglądać Twoich postów.
OdpowiedzUsuńJa również odkryłam niedawno świetny azjatycki adres, z tym że w Antibes. Na pewno niedługo podzielę się nim ze światem :)
Witaj Katasiu, dzięki koleżankom z blogosfery czuję się, jakbym właśnie odwiedzała francuską rodzinę:) Tym razem przyjechaliśmy na kilka miesięcy. Zaledwie wystarczy czasu, żeby oblecieć muzea i zobaczyć parę miejsc wokół Paryża, które poprzednio umknęły. No i oczywiście wykonać BARDZO CIEKAWY EKSPERYMENT :)
OdpowiedzUsuńCzekam na azjatyckie rekomendacje na Twoim blogu, mam nadzieję, że przydadzą się w przyszłe wakacje. W minione pamiętałam o Tobie, ale nie dotarliśmy na Lazurowe.