Najpierw nadrabialiśmy zaległości towarzyskie przy czarnej herbacie i torcie bezowo-dyniowym w cukierni w dzielnicy Meguro, gdzie znajduje się polska ambasada, następnie pojechaliśmy linią Yamanote do Okachimachi.
Każda dzielnica Tokio jest jak miasto w mieście. Ma swój charakter, specyficzny klimat będący wypadkową mnóstwa czynników - układu przestrzennego, dawnej i nowej architektury, pełnionej funkcji, wieku i pochodzenia mieszkańców oraz odwiedzających, mód i trendów. W Okachimachi czas stanął w latach 70.-80. Zamiast przeszklonych biurowców, wyrafinowanych domów towarowych, modnych butików odkryliśmy tam zwykłe-niezwykłe codzienne życie, pozbawione landrynkowego glamouru toczące się w zatłoczonych ulicach handlowych, małych restauracjach, tanich barach sushi, licznych supermarketach z żywnością i kosmetykami.
W Japonii nie kupuje się kota w worku. Degustacje odbywają się w co drugich delikatesach. Nie zaleca się wchodzić przed obiadem. |
Popularne marynaty. |
U sympatycznego pana, odzianego nie przypadkiem w zielenie, można było spróbować różnych gatunków zielonej ambrozji. |
"Sklep rybny" zabrzmiałoby jak beczka śmiejących się śledzi. Poniżej królestwo owoców morza:
Sushi do domowej konsumpcji, jadalne kwiatki, niejadalne listki klonów oraz pojemniki w kształcie łódki świadczą o zmyśle piękna i dbałości o szczegóły. |
Okachimachi po zmroku nie oszałamia neonami jak Shinjuku czy Ginza. |
Uliczny sprzedawca okonomiyaki. |
Handlowa uliczka tuż przy linii Yamanote. |
Już same nazwy w polskiej transliteracji brzmią ekscytująco i smakowicie. Nawet nazwa pociągu i stacji jest apetyczna.
OdpowiedzUsuńTo Okachimachi przeniesiono w mniejszej skali do Paryża Belleville(pogranicze Arrond. 11/12, 19/20). Tam co prawda japończyków nie wiele (więcej chińczyków) ale widok ulic, reklamy, sklepiki - 'prawie' takie same.
Wymienianie japońskich nazw sprawia mi taką przyjemność, że muszę się pilnować, żeby nie szpikować nimi każdego zdania :) Cieszę się, że poczułaś ich czar. Fragmentu Paryża, o którym piszesz, nie odkryłam - to miasto jest pełne niespodzianek. Znam "Asiatown" w pobliżu Placu d`Italie i oczywiście "Japan-Koreatown" przy rue St. Anne.
OdpowiedzUsuńBee, poleciała mi teraz ślinka, mm... A propos Paryża, jaką restaurację japońską byś poleciła (pomijając te wszystkie prowadzone przez Chińczyków;)
OdpowiedzUsuńKrólestwo owoców morza to zdecydowanie miejsce dla mnie - uwielbiam ryby we wszelkiej postaci :) Taki sushi bar z łódkami znajduje się również w Cannes, niestety, jeszcze nigdy w nim nie jedliśmy (za to przechodzimy często obok po drodze do ulubionego kina.) Nie mogę nie zapytać - Bee, czy mówisz po japońsku, a jeśli tak, to czy bardzo trudno jest nauczyć się tego języka?
OdpowiedzUsuńCzaro, Taishoken na rogu St. Anne i des Petits Champs serwuje oryginalne japońskie buliony, takież sushi bodajże w Sapporo przy St. Therese. Trzeba wejść w głąb lokalu, jest tam wydzielona niewielka powierzchnia i rządzi japoński ekspert od sushi. No i żeby tak całkiem nie skreślać Chińczyków, smacznego łososia i przemiłą obsługę znaleźliśmy w Sushiyaki przy Monsieur le Prince :)
OdpowiedzUsuńKatasiu, brak treningu poczynił przerażające spustoszenia :( Opanowanie języka mówionego, gramatyki, słownictwa, dwóch stosunkowo prostych alfabetów - hiragany i katakany - nie wydaje mi się nadmiernie trudne. Natomiast tysiące ideogramów do zapamiętania - to już zupełnie inna historia...
No i pójdź teraz, człowieku, do takiego np. Tesco na stoisko rybne! Brrrr
OdpowiedzUsuńW Japonii nie byłam, poznałam za to Japończyków przy budowie wrocławskiego Ogrodu Japońskiego. Wtedy też była okazja do zielonej herbaty i sushi w oryginale. Piękne wspomnienia!