- kolejka ustępowała długością tylko tej przed Pałacem Elizejskim i Hôtel de Matignon - siedzibą premiera Fillona, posuwała się tempem ugotowanego winniczka, mimo braku jakiejkolwiek kontroli
- tak, tak, żadnych bramek, żadnego gapienia się ludziom w osobiste bagaże (my, Włosi, całkowicie ufamy bliźnim, terroryści są wymysłem Busha i Blaira, poza tym życie jest krótkie i lepiej napić się espresso)
- brak jakichkolwiek zabezpieczeń antycznych dywanów i parkietów, które we wszystkich innych ambasadach przykryte zostały na szlaku zwiedzania zwykłymi chodnikami (życie ma się jedno i szkoda go na załatwianie chodników, poza tym jakież to nieeleganckie rozwiązanie, a dywany się wypierze)
- ulotek nie przygotowano (mieliśmy ważniejsze sprawy na głowie...zepsuł się ekspres do kawy!)
- na dziedzińcu każdą kolejną grupę witał pan, który wyglądał, jakby wyskoczył właśnie z ekskluzywnego żurnalu mody, był elegancki i oryginalny zarazem, z idealnie przystrzyżoną brodą (zaczynają być trendy) i olśniewającymi zębami; nie słyszałam, co mówił, bo zamieniłam się w...e ... wzrok; następnie oddał nas w ręce pracownika ambasady, który miał służyć za przewodnika. Nasza blond przewodniczka nie zdążyła się przygotować, bo wklepywała wieczorem balsam i przyrządzała tiramisu na romantyczną kolację (tak trzymać! - Polka popiera:), próbowała czytać coś z wystrzępionej kartki, w końcu dała za wygraną i puściła nas samopas, co skrzętnie wykorzystaliśmy rozłażąc się po kątach, celem obejrzenia i obfotografowania najdrobniejszych detali. Inne grupy nie miały tak dobrze, popędzane przez nieco bardziej obowiązkowych oprowadzaczy.
- przecudnej urody osiemnastowieczne wnętrza, ozdobione w większości przez włoskich malarzy, rzeźbiarzy, zachwycają lekkością, oryginalnością, kolorem (my, Włosi, nie mamy sobie równych w dizajnie! od wieków! amen); tego dnia świeciło słońce, ale i bez niego te wnętrza byłyby słoneczne (jak wy, Włosi, to robicie???); tu i ówdzie przydałoby się umycie żyrandoli, odmalowanie sufitu, ale właściwie po co się śpieszyć, patyna czasu dodaje szlachetności i zupełnie nie przeszkadza w piciu kawy
Teatr sycylijski wykonany przez XVIII-wiecznego artystę weneckiego |
- a w ogrodzie częstowano pysznym espresso, co momentalnie poprawiło humor zmęczonemu nadmiarem antyków Spiderowi i skłoniło go do refleksji: "Fajnie być Włochem!"
Ten spider to jakiś zakręcony gość. Pozdrawiam wierny czytelnik.
OdpowiedzUsuńJakby kto wiedział, jak Takiego choć trochę odkręcić...
OdpowiedzUsuń