- umiarkowanie długa kolejka posuwała się tempem winniczka przerażonego wizją garnka z wrzącą wodą
- kontrol przy wejściu wykrywała nawet tabletki żelaza w żołądkach anemików (my, Szwajcarzy, jak już się za coś bierzemy, robimy to precyzyjnie i dokładnie)
- szczęśliwcy, którym udało się przebrnąć przez bramki, prześwietlenie torebek wynalazkiem Wilhelma Roentgena i laserowe spojrzenia ochrony, wpadali lekkim krokiem na dziedziniec, a tam już czekał kolejny cerber i wszystkich z bagażem większym od paczuszki chusteczek higienicznych zaganiał do przechowalni bagażu; paryżankom protestującym przed pozostawianiem torebek Chanel i Diora wypełnionych kosmetykami La Prairie gwarantował ich bezpieczeństwo (znamy się jak nikt na przechowywaniu cudzych kosztowności)
- aparat fotograficzny pozwalano wnieść, ale użytek z niego można było zrobić dopiero w ogrodzie pod czujnie łypiącym okiem cerbera (trzeba było wcześniej pomyśleć i kupić szwajcarski zegarek znanej marki James Bond!)
- dobrze merytorycznie opracowana ulotka, tylko po francusku, wydrukowana na zwykłej kartce A4 (do rozrzutnych nie należymy, dlatego jesteśmy bogaci)
- pracownicy ambasady lub ochrona bacznie obserwowali sunący przez salony korowód; Spider nawiązał dialog z panią pilnującą korytarzyka, prawdopodobnie była mniej poważna od reszty, dlatego powierzono jej pieczy jedną raptem konsolę z lustrem i dwa obrazy; pani była bardzo miła i uważała, że francuska czekolada oraz sery nie mogą się równać ze szwajcarskimi
Ciekawe, co miała do pokazania ambasada Chin???
OdpowiedzUsuńAmbasada Chin nie skorzystała z okazji, żeby się otworzyć... Pozdrawiam Fokę i Morsa! :)
OdpowiedzUsuń