Uwielbiam japońskie zawody sumo. Wywodzą się one z rytualnych obrzędów szinto, są nierozerwalnie związane z Japonią i najlepiej oglądać je w Japonii, bo tylko tutaj ujawniają pełnię swojego bogatego, złożonego smaku.
Fascynuje mnie w sumo połączenie prostoty i wyrafinowania. Pierwotna siła ujęta w karby duchowego obrzędu. (Japończycy wydają się być specjalistami od takiego właśnie mariażu. Wystudiowana, świadoma, celowa prostota ich ogrodów, ceramiki, architektury sięga jednocześnie najwyższego poziomu wyrafinowania.)
Fascynuje mnie w sumo połączenie prostoty i wyrafinowania. Pierwotna siła ujęta w karby duchowego obrzędu. (Japończycy wydają się być specjalistami od takiego właśnie mariażu. Wystudiowana, świadoma, celowa prostota ich ogrodów, ceramiki, architektury sięga jednocześnie najwyższego poziomu wyrafinowania.)
Sumici są niczym kapłani szintoizmu, na których podczas rytualnych starć w uświęconym kręgu spływa odrobina boskości. To istoty potężniejsze ciałem i duchem od przeciętnych członków społeczeństwa. Stanowili przez wieki i dla wielu nadal stanowią obiekt uwielbienia i fascynacji. Dla pokolenia ojców, dziadów i pradziadów byli wzorem cnót wszelakich. Czy dlatego, że brali sprawy w swoje mocarne ręce i zaciekle walczyli o miejsce w rankingu, zamiast potulnie poddawać się hierarchii? Czy oglądanie starć sumitów dawało upust społecznym frustracjom i pozwalało odreagować nacji, która zamiast śmiało stawać na otwartym polu zawodowym i towarzyskim, we dnie siedzi jak mysz pod ... biurkiem, wieczorami samotnie pogryza przed telewizorem suszone ośmiornice?
Zawody odbywają się co drugi miesiąc, w największych miastach Japonii - w Tokio (styczeń, maj, wrzesień), Osace (marzec), Nagoi (lipiec) oraz Fukuoce (listopad) - żeby cały naród mógł nacieszyć oczy widokiem ulubieńców. Turniej trwa 15 kolejnych dni. Każdy z zawodników dwóch najwyższych dywizji stacza jedną walkę dziennie (w sumie 15 walk), natomiast zawodnicy niższych dywizji toczą po 7 walk.
Wczesnym popołudniem ścierają się niżej notowani, "chuderlawi", początkujący. Na widowni wiele pustych miejsc, przeważają emeryci. Prawdziwa uczta dla oczu zaczyna się około trzeciej popołudniu! Widownia pełna, choć bilety w cenach nierozsądnych. Na scenę/ring wkraczają giganci. Wielkie brzuchy, niezłe piersi, potężne uda. Jedyny strój sumity to oryginalne stringi. Składają się z szerokiego pasa, podtrzymującego brzuch, i drugiego, osłaniającego precious i znikającego między pośladkami. Funkcję osłony pełnią bardzo skutecznie - kompromitacje się nie zdarzają. Do tychże majtek przymocowane są jeszcze w okolicach bioder wyplatane ze sznurka długie “frędzle” – niby przetrzebiona afrykańska spódniczka. Stanowią element uprzykrzający walkę. Obu stronom. Zgodnie z panującymi regułami zawodnicy odczepiają je po, lecz najczęściej odpadają w trakcie.
Przeciwnicy wkraczają dostojnie do kamiennego kręgu, wysypanego białym piaskiem. Zajmują pozycje wyjściowe, tzn. przykucają naprzeciw siebie. Walka rozpocznie się w momencie, gdy obie ręce obydwu zapaśników dotkną podłoża. I tu zaczyna się gra wstępna - na nerwach przeciwnika oraz widzów. Już brakująca ręka ma się zetknąć z ringiem, widownia z zapartym tchem czeka na tygrysi skok i zwarcie dwóch ciał w uścisku, kiedy nagle właściciel brakującej ręki rozmyśla się, wstaje i odchodzi w swój “róg”. Podanym przez asystenta ręcznikiem wyciera pot spod pach, następnie tym samym ręcznikiem twarz (uwielbiam sumo:). Uderza z całych sił w pas, klepie się po udach i pośladkach, groźnie pokrzykuje. To zapożyczona ze świata zwierząt demonstracja siły, próba zastraszenia adwersarza. Adwersarzowi nie pozostaje nic innego jak również rozprostować nogi, z mocą klepnąć się tu i ówdzie, huknąć w odpowiedzi. Obaj sięgają po sól i ciskają ją obficie na ring. Soli przypisuje się w szintoizmie moc oczyszczania, odstraszania złych mocy.
Niektórzy sumici rozmyślają się przed walką po kilka razy. Jeden kaprysi, to i drugi nie pozostaje dłużny. Przyczyn można się tylko domyślać. Kilka przykładowych: „Niegotowy.”, „Wytrącony z równowagi jego poprzednim odejściem.”, „Ja tu będę dyktował reguły gry”, „Najpierw go wkurzę, zdekoncentruję, potem pokonam.”, „Niech publiczność ma trochę zabawy.” Im wyżej notowani zawodnicy, tym dłuższa gra wstępna. Widownia wyje, klaszcze, domaga się kulminacji. Wreszcie następuje zwarcie..., aby w przeciągu kilku sekund wyłonić zwycięzcę.
Wymagająca i wyrobiona przez stulecia publika nagradza go oklaskami o natężeniu zależnym od otrzymanych bodźców wzrokowych. W przypadku zawodu zgotowanego przez faworyta, na ring fruną dziesiątki cieplutkich poduszek wprost spod siedzeń rozczarowanych widzów.
Swoją drogą widz musi być czujny i skupiony, nie odwracać się w niewłaściwym momencie do sąsiada, nie jeść zaglądając w paczkę suszonych rybek (konsumpcja dozwolona) i najlepiej nie mrugać oczami, w przeciwnym razie może przegapić całą walkę. I pozostanie mu obejrzenie skrótów w telewizyjnych wiadomościach sportowych.
Ogólnokrajowy kanał NHK transmituje wszystkie zawody na żywo. Atmosferę jakimś sposobem również udaje im się przetransmitować. Zaletą oglądania takiego przekazu są przepiękne zbliżenia, liczne powtórki finału z różnych punktów widzenia oraz spowolnione ujęcia napiętych mięśni, drgającego nadmiaru tkanki tłuszczowej oraz bogatej mimiki sumitów. Poezja!!!
Przedłużanie starć poprzez długi wstęp ma głęboki sens z punktu widzenia marketingu. Gdyby sumici rzucali się na siebie bez finezyjnego wprowadzenia, walki zakończyłyby się w godzinę i wszyscy by na tym stracili. Zapaśnicy mieliby zaledwie kilka sekund na zaprezentowanie budowanych z poświęceniem zdrowia ciał, widzom odebrano by połowę przyjemności, co doprowadziłoby organizatorów do bankructwa a zawody odbywałyby się raz do roku dzięki sponsoringowi Cesarza.
Nie sposób nie wspomnieć na koniec o malutkim sędzim, który miota się pomiędzy olbrzymami. Wygląda na to, że ten zawód, przekazywany z pokolenia na pokolenie, uprawiają rody bardzo niepozorne wzrostem. Taka ludzka drobina zajmuje niewiele miejsca w kręgu, poza tym doskonale kontrastuje z zapaśnikami, zarówno masą ciała, jak i ubiorem. Sędzia, stanowiący podobno na ringu odpowiednik kapłana szinto, wystrojony jest jak kogucik na randkę. Ramiona bluzy przypominają rozpostarte skrzydła, nakrycie głowy zawadiacki grzebień, szerokie szarawary są jak nastroszone pióra. A jakie zestawienia kolorystyczne! Pomarańcz, zieleń, czerwień, błękit, wzory i kolory. Ten strój przerasta małego człowieka i równoważy nagość sumitów. Doprasza się uwagi, a i tak ginie pośród zmagań wielkoludów.
Uwielbiam sumo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz