Wyciągnięte z dziennika Nihon Anno Domini 2002:
Zima dla zahartowanych
Podczas gdy Hokkaido i północne Honsiu „cieszą się” prawdziwą zimą - kilkumetrowymi opadami śniegu i spadkami temperaturami poniżej 20 C - reszta kraju cieszy się nieprawdziwą zimą, w czasie której ujemne temperatury należą do rzadkości. Mieszkańcy tych szczęśliwych regionów doszli do interesującego wniosku, iż zakładanie w domach centralnego ogrzewania byłoby niepotrzebnym zbytkiem. Pradziadowie mogli przeżyć stulecia bez CO, to i wnuki jakoś przebiedują. Gdy na zewnątrz pięć stopni, wewnątrz mało komfortowe osiem, „Zacisnąć zęby i ... oszczędzać" to oficjalne zimowe motto Japończyka. Nieoficjalnie wszyscy szczękają zębami: „Byle do wiosny.”
Paliatywy
W starych domach o cienkich ścianach, obitych blachą falistą i pojedynczych oknach, przez które gwiżdże wiatr, jak również w nowych budynkach, o grubszych ścianach i pojedynczych oknach, nie da się wytrzymać bez zupełnie żadnego źródła ciepła. Japończycy chwytają się różnych, bardziej lub mniej oryginalnych rozwiązań. Cechę wspólną wszystkich stanowi niewielka skuteczność.
1) Piecyki naftowe nowej generacji – kosztowny zakup. W trakcie ich używania w mieszkaniu zalatuje lekko naftą. (Tę ostatnią kupuje się na stacjach benzynowych.) Podczas jej spalania, piecyki, rzecz jasna, zużywają tlen. Instrukcje obsługi nakazują (z wykrzyknikami), aby podczas użytkowania przynajmniej dwa razy w ciągu godziny wietrzyć pomieszczenie. Niezastosowanie się do wskazówek producenta grozi niedotleniem mózgu oraz innych organów, utratą przytomności. W związku z tym, gdy tylko wnętrze odrobinę się nagrzeje, należy otworzyć na oścież okno i wpuścić świeże, rześkie, zimowe powietrze. Użytkownik postawiony jest przed dramatycznym wyborem: ciepło albo tlen. Dylemat ten dotyczy głównie obcokrajowców, ponieważ Japończycy włączają piecyki na chwilę wczesnym rankiem, po wyczołganiu się z ciepłego futonu oraz późnym wieczorem, gdy przy kolacji ręce grabieją, jak również na czas wizyt gości. Chwała ich gościnności.
2) Piecyki naftowe starej generacji – są tanie i na tym kończą się ich zalety. Mieszkanie cuchnie naftą. Zużywają tlen nawet z powietrza zamkniętego w szafach. Żeby nie dopuścić do uszkodzenia mózgu własnego oraz bliskich, należy przez cały czas użytkowania mieć otwarte okno. Ewentualnie zaopatrzyć się w butle z tlenem. Absolutnie nie wolno pozostawiać urządzenia włączonego na noc, gdyż po dziesięciu godzinach snu, człowiek wstaje zmęczony, jakby przez tydzień nie zmrużył oka, zaś z wyśnionych koszmarów dysponuje materiałem na parę niezłych powieści z gatunku s-f oraz kilka scenariuszy horrorów.
3) Kotatsu - skrzyżowanie stołu z kaloryferem i kocem. Dla tych, którym trudno wyobrazić sobie taką kombinację, błysk iluminacji: niski stolik, z krawędzi blatów do podłogi, niczym obrus, zwisa koc; pod blatem umieszczona jest grzałka, która podgrzewa przestrzeń podstolną i siłą rzeczy służy do utrzymania właściwej ciepłoty nóg. Można oczywiście włożyć pod spód głowę lub umościć niewielkie ciało, jednak to ryzykowny pomysł, szczególnie gdy inni użytkują kotatsu w tradycyjny sposób. W prawie każdym domu znajduje się taka kwadratowa lub prostokątna oaza ciepła. Wieczorami rodziny siedzą wokół niej, popijają gorącą zieloną herbatę i oglądają telewizję. (Wcześniej dzieci staczają walki o miejsca z najlepszą widocznością.) Z czarek do herbaty, ust i nosów bucha para, ale nogi mają ciepłe.
Największą wadę tego rozwiązania stanowi mała ilość miejsca pod stołem. Kotatsu są zawsze niskie - od blatu do podłogi co najwyżej 50 cm. Do rangi sztuki urasta takie poukładanie odnóży, żeby zmieściły się i rodzicielskie, i dziecięce. Niekwestionowana zasługa kotatsu to zacieśnianie i intensyfikowanie kontaktów międzyludzkich. W środku zimy bujnie zakwita w Japonii życie rodzinne.
4) Kotatsu dla burżujów – mogą sobie na nie pozwolić posiadacze własnych domów, gdyż zainstalowanie tego typu ogrzewacza nóg wymaga wykopania dziury w podłodze pod stołem. Na dnie dołu znajdują się drewniane szczebelki, pod nimi grzałka, na szczebelkach spoczywają stopy. Stół tradycyjnie niski, ale pozycja ciała jak przy stole wysokim, gdyż nogi spuszcza się pod podłogę, jakkolwiek by to brzmiało. Można oglądać telewizję, dopóki nie podejmie się męskiej decyzji o sprincie do sypialni i wskoczeniu w zimny futon. Wielu nie staje odwagi i spędzają przy kotatsu całą noc. Rano odnajdują ich współmałżonkowie ... zimnych ... od pasa w górę :)
5) Klimatyzacja – znajduje się w każdym domu, nawet tym na kurzej łapce, krytym blachą falistą. Większość Japończyków twierdzi, iż nie przetrwałaby bez niej letnich upałów i duchoty. Mało odporni na niewygody lata, zimą będą się bronić przed włączeniem „klimy” zgrabiałymi rękami i lodowatymi nogami. „Za drogo, bardzo drogo...” – powtarzają. Tymczasem ogrzewanie „klimą” dużego pokoju po kilka godzin dziennie przez miesiąc kosztuje tyle, ile przeciętna rodzina (2+2) wydaje na jeden lunch w sushi barze lub włoskiej restauracji! Tu zahaczamy o obszerny temat narodowego smakoszostwa, który zostanie szczegółowiej omówiony innym razem albo wcale. Dość stwierdzić, iż w hierarchii życiowych przyjemności Japończyka ukontentowane podniebienie stoi o niebo wyżej od ciepłych nóg. Zresztą i tak klimatyzacja nie sięga Japończykom do pięt. Jej główny feler polega bowiem na tym, iż doskonale ogrzewa powietrze przy suficie, dość dobrze środkowe rejony pomieszczenia, przestrzeni przypodłogowej wcale. Częściowe rozwiązanie tego problemu można by upatrywać w stawaniu co jakiś czas na głowie. Osiągamy przy tym podwójną korzyść, gdyż jest to poza szczególnie zalecana przez joginów.
6) Wiadro gorącej wody - rozwiązanie znane w Europie, stosowane przez pokolenia dziadów i pradziadów, ostatnio wyszło z mody, mowa oczywiście o moczeniu nóg w gorącej wodzie. Podczas gdy nasi przodkowie używali wiader i miednic, w których woda ziębiła się, zanim zdołali przeczytać dwie szpalty „Żołnierza Polskiego”, zmyślni Japończycy wypuścili na rynek wiadro z pokrywką, która znacznie spowolniła proces wychładzania się wody. W pokrywie znajdują się trzy otwory – dwa większe - na nogi i jeden mniejszy służący do dolewania wrzątku.
Nogi w dyby, wrzątek do środka – wygląda na średniowieczną torturę, a gwarantuje chwile szczęścia. Tylko nie daj Boże, aby pojawili się niezapowiedziani goście.
7) Onseny, czyli gorące źródła. Zimą bardzo popularne są firmowe, rodzinne, koleżeńskie wyprawy do onsenów. Gdyby nie one, trzy czwarte społeczeństwa cierpiałoby na ostry reumatyzm.
Reasumując - od końca listopada do początków marca Japończycy żyją w dyskomforcie fizycznym oraz psychicznym, gdyż nieustająco marzną. W każdym razie we własnych domach. W miejscach pracy bowiem eksploatują klimatyzację i wszelkie dostępne grzałki.
Znajomy profesor w swoim gabinecie na uczelni bez ustanku podgrzewał klimatyzacją swój zapał do piętnastogodzinnej pracy. Ten sam profesor zaprosił do domu współpracowników w Shiogatsu (Nowy Rok) na tradycyjny poczęstunek i stary jak świat piecyk naftowy włączył na pierwszych dwadzieścia minut. Przez następne dwie godziny goście marzli. Kiedy profesor przeziębił się, nie został w domu celem wygrzania organizmu, ale przyszedł do pracy i w swoim gabinecie urządził saunę ;)
Uwielbiam Japonię - wiosną, latem i jesienią :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz