poniedziałek, 30 lipca 2012
Pewnego razu w Anatolii
Pewnego razu w Anatolii tureckiego reżysera Nuri Bilge Ceylana jest filmem z najwyższej półki sztuki filmowej. Śledztwo w sprawie morderstwa dokonanego gdzieś na tureckiej prowincji staje się pretekstem do pokazania nierozwiązywalnej zagadki bytu. Dwunastu mężczyzn (liczba nieprzypadkowa, nawiązująca do apostołów i do dwunastu gniewnych) - policjanci, podejrzani, lekarz, prokurator - w trzech samochodach przemierza nocą bezludne wzgórza Anatolii w poszukiwaniu miejsca, gdzie zakopane zostało ciało ofiary. Znajdą dopiero o świcie. Będziemy wówczas śledzić szczegółowe proceduralne czynności prowadzone przez prokuratora, następnie uczestniczyć w sekcji zwłok w miejskim szpitalu.
W ciemnościach nocy bohaterowie otwierają się, prowadzą ni to dialogi, ni to monologi wewnętrzne opowiadając o swoich skrytych lękach, wątpliwościach. W świetle dnia skutecznie działają, drobiazgowo analizują, próbują opisać rzeczywistość, ogarnąć życie własne i innych, coś, co jest nie do opisania, nie do ogarnięcia, zawsze skazane na bycie niekompletną wersją.
Akcja rozgrywa się w niedalekiej przeszłości, tytuł nawiązujący do zwyczajowego początku baśni, mitologizuje ją. W opowieściach o zamierzchłej przeszłości realizm i wierność wydarzeniom przegrywała z wyobraźnią opowiadacza. Ważny był morał i wrażenie, jakie wywrze na słuchaczu. Filmowe zdarzenia widzimy oczami lekarza, który w jednej ze scen spogląda w lustro i jednocześnie prosto w kamerę, przypominając o obecności kolejnych elementów tej interpretacyjnej konstrukcji - reżysera i widza.
Pewnego razu w Anatolii to filmowa opowieść o odwiecznych kontrastach. Opozycji mroku i światła, racjonalizmu, banału i metafizyki, ograniczeń, subiektywizmu, fragmentaryczności ludzkiego odbioru rzeczywistości i nieskończonej złożoności świata oraz człowieka. Przeciwstawienie wiadomego, poznanego temu, co nigdy nie zostanie odkryte, bo nie potrafimy lub nie chcemy z różnych przyczyn.
Mam nadzieję, że powyższe akapity nie przeraziły mniej wytrawnych kinomanów. Pomimo powolnego rytmu narracji, akcja i wewnętrzne światy męskich bohaterów wciągają bez reszty, dialogi zaskakują, chwilami bawią. Wizualna uroda filmu graniczy z magią. Szczególnie piękne są zdjęcia nocne, gdy reflektory samochodów wydobywają z ciemności fragmenty odrealnionego pejzażu. Każdy kadr został zakomponowany niczym doskonała fotografia, przemyślany niczym malarski majstersztyk. Ten obraz trzeba zobaczyć na dużym ekranie, w przeciwnym razie dojdzie do profanacji wielkiej sztuki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bee po przeczytaniu Twojej recenzji na pewno wybiorę się do kina, dziękuję za rzeczową i ciekawą recenzję.
OdpowiedzUsuńLiczę na to, że w arthousowym kinie Gutka, które rusza jesienią we wrocławskim Heliosie pojawi się ten film. Pozdrowienia
UsuńJa raczej nie wybiorę się; cieszę się że zrezygnowałam z sal filmowych w lecie.
OdpowiedzUsuńPoza tym wolę odłożyć już - 'boksowanie się' z nieznanym. Potrzebuję prostych, jasnych ścieżek, choć wiem że nie wiele ich zostało.
W nocy - staram się nauczyć spać, krajobraz wolę realny.
Co nie znaczy, że nie napisałaś o filmie pięknie i wnikliwie - bee. Taka wrażliwa osoba przystanie pewnie na to, że jestem bezwstydną profanką.
Ewuniu, przystaję jedynie dlatego, żeby Ci sprawić przyjemność ;) Twoje ścieżki niech będą jak najdłuższe i usłane płatkami cytrynowych róż. Twoja postawa jest mi bliska i tylko admiracja dla Sztuki każe nurzać się w ciężkich i mrocznych klimatach, ba czerpać z tego satysfakcję...
UsuńA ja się nie zarejestrowałam, więc niech tam...
OdpowiedzUsuńTwój komentarz blogspot wrzucił do spamu. Nie zna się na klejnotach!
UsuńTen film dość długo grany był w Paryżu, ale do głowy mi nie przyszło, że Turcy są w stanie zrobić dobry film, no i się na niego nie wybrałam. Dziękuję więc za recenzję i wydaje mi się, że ma on coś wspólnego z niezwykle pięknym "Krzyżem i młynem"-filmem o Breughlu Lecha Majewskiego. Może widziałaś?
OdpowiedzUsuńHolly, zapewniam Cię, że Turcy potrafią:) "Młyn i krzyż" widziałam... Tu wyznam jak na spowiedzi, że choć cenię twórczość wszelaką Majewskiego, doceniam koncept i estetyczne piękno jego ostatniego filmu, to jest jedynym obrazem, jaki pamiętam, na którym prawie usnęłam... Co ciekawe, koleżanka-kinomanka odnotowała u siebie podobne objawy... Coś więc chyba jest na rzeczy. Przyznaj się, Holly, czy i Ciebie Morfeusz nie otaczał podczas seansu swym ramieniem?
UsuńNie!, ale oglądałam ten flm jako dzieło perfidnie polityczne, doszukując się obrazów jak to rządni krwi, bezlitośni katolicy mordowali pacyfistycznie nastawionych do świata protestantów...Bo czyż nie o tym jest to, z pozoru, niewinne dzieło?
OdpowiedzUsuńA ja sobie tu przysiadam, gdy po dyskusji niesie się echo. No, co też Holly mówi, że nie wierzy w Turków. Oni są niemożliwi. Opowiadają jak nikt. Nic się nie dzieje, inżynier Mamoń zasypia już po (najdalej) kwadransie, żaden kaowiec nie znajdzie na niego bodźca, a opowieść się opowiada obrazami. I turla się jak to jabłuszko w jednej ze scen.
OdpowiedzUsuńNaprawdę tych facetów było dwunastu? Nie chwyciłam tego. Ale lusterko rzeczywiście gra. Ja lepiej pamiętam to samochodowe.
Zgadzam się, że Turków lepiej się asymiluje w kinie niż w domu. Mam na myśli rodzaj ekranu. Chociaż kto to wie...ludzie mają teraz takie zabójczo wielkie plazmy, że gdyby oglądali najnowszy film Demirkubuza (też Turek, film "Podziemie"), gdzie pierwsza scena to wypełniająca cały ekran twarz Mahmuda, toby nabrali fobii przed tym, co duże.
Pozdrawiam, bardzo zgadzając się z aprobatą dla Ceylana. :)
Witaj Tamaryszku! Jak dobrze Cię czytać :) O tak, było ich dwunastu, co dotarło do mnie już po projekcji i musiałam się doliczać na palcach i ze zdjęć. Wspomniałaś o lusterku samochodowym i od razu mi błysnęło w pamięci, a wcześniej nie chciało, zapadło gdzieś w mroczny odmęt. Jednak trzeba chodzić na filmy z zamiarem recenzowania w tyle głowy i robić wyraźne notatki w tejże lub bazgrać po ciemku na kartce, bo będzie jak znalazł.
OdpowiedzUsuńTwoja trafna uwaga na temat domowych ulubieńców niewiele odbiegających rozmiarami od ekranów niejednego kina, uświadomiła mi, że posiadaczy takowych zbyt pośpiesznie i arbitralnie posłałam do kina na Ceylana :)
Nawiasem mówiąc zamiaruję w niedalekiej przyszłości dołączyć do grona szczęśliwych władców pilota do satysfakcjonujących rozmiarów plazmy lub leda (rada inżyniera), którzy delektują się x muzą we własnych pieleszach z dala od towarzystwa różnych kręcidupek-zarzućnóżek i wodożłopów na sąsiednich siedziskach ;)
Serdecznie z wro