Komuś chciało się przynieść magnetofon, z którego płynęła muzyka kompozytora. Była wiązanka od ambasady polskiej w Paryżu. Świece i znicze paliły się na rozłożonej z boku folii aluminiowej.
Znajomy Francuz, król panikarzy, nastraszył nas, że we Wszystkich Świętych na Pére-Lachaise przybywają takie tłumy ludzi, że nie zaparkujemy auta bliżej niż 3 km od cmentarza, poza tym pewnie w ogóle nie wejdziemy, bo zarząd będzie wpuszczał tylko rodzinę spoczywających tam w pokoju.
Wizje znajomego nie potwierdziły się.
Na niewielu grobach płonęły pojedyncze znicze lub stały kwiaty. Chryzantemami ustrojone zostały klomby przy kaplicy i alejka przy głównej bramie i tylko to przypominało o wyjątkowości tego dnia.
Zapaliliśmy świecę z pszczelego wosku Gustawowi Caillebotte, malarzowi z kręgu impresjonistów i świetnemu człowiekowi, filantropowi, społecznikowi. Pochodził z bardzo zamożnej rodziny, wspierał w chudych latach przyjaciół-impresjonistów skupując ich niezbyt cenione wówczas prace, organizując wystawy, płacąc za studio Moneta. Fundował bruk, oświetlenie, umundurowanie straży pożarnej w Petit Gennevillers, miasteczku pod Paryżem, gdzie zakupił posiadłość z wielkim ogrodem. Miał wiele pasji - budował jachty i brał udział w regatach, hodował kwiaty, szczególne upodobanie znajdując w orchideach, kolekcjonował znaczki i rzecz jasna malował.
Nigdy się nie ożenił, zmarł w wieku 46 lat, zapisując francuskiemu rządowi w testamencie 68 obrazów, w tym Moneta, Renoira, Maneta, Pissaro, Cezanne`a, Degasa. Stanowią obecnie dumę Muzeum d`Orsay.
Na rodzinnym nagrobku Caillebotte`ów nad autoportretem Gustawa umieszczono sztuczne kwiaty. Zasłużył moim zdaniem na świeże orchidee. Przynajmniej raz na rok.
Widok na Paryż z Pére-Lachaise |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz