czwartek, 16 czerwca 2022

Bardzo niepamiętne powitanie

W ubiegłym roku Prowansja przywitała nas... chłodno. Było to doświadczenie deprymujące niczym łuski z gniazd nasiennych w szarlotce czy wiercący się sąsiad w kinie. Z drugiej strony odkrywcze - poznać drugie, mniej przyjazne oblicze ulubionego, wyidealizowanego regionu, o którym w teorii wiedziałam, jednak nigdy w nie jeszcze przez wszystkie lata znajomości nie zajrzałam. Wiał zimny, porywisty mistral, przesuwający przez niebo miasta chmur, wyginający lawendę w gwałtownych skłonach, warzący lipcowe słońce, barwy i nastroje, zmuszający do noszenia swetra (jedynego, jaki zabrałam), zamiast lnianej sukienki.

Ale od początku. Pierwotny plan był taki, aby dla odmiany wjechać do Prowansji od strony Szwajcarii, zobaczyć słynne królestwo lawendy w Valensole, miasteczko ceramików Moustiers-Sainte-Marie i (w końcu!!) imponujący Kanion Verdon. Znalazłam niezły hotel w Genewie, uroczy pensjonat niedaleko Verdon, a potem mój mózg zaczął żyć własnym życiem... Zapragnął koniecznie powtórzyć cudowne wrażenia z ubiegłego roku, czyli zjechać z autostrady na Vaison-la -Romain i przywitać się z la Provance wśród winnic z widokiem na majestatyczną górę Ventoux... I pojechaliśmy jak w ubiegłym roku - przez Niemcy i Lyon.

Zapomniałam o starej prawdzie filozofów oraz pszczół, że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki. Również tej niosącej zmysłowe i estetyczne doznania. (Dlatego unikam chodzenia powtórnie na spektakle i filmy, które wprawiły w zachwyt; żeby zapamiętać je w najlepszej wersji.) Ewidentnie pandemiczna rzeczywistość osłabiła moją i tak kiepską pamięć oraz zdolność myślenia, ponieważ uznałam, że rzeka zatrzymała swe wody i czeka.

Otóż, niestety, nieustannie płynie...

☀☀☀

Zjeżdżamy na Vaison. Wszystko nie tak. Niebo wysoce podejrzane - pełne chmur, bez śladu rozkosznego odcienia baby blue. Gps wybiera drogę równoległą (tu uzasadniona pretensja do Spidera, że nie kontroluje małego rządcy), więc zamiast podziwiać ochrowe domy z błękitnymi okiennicami i platany w centrum pierwszego mijanego miasteczka (te widziane z autostrady nie liczą się), patrzę na sypiące się gospodarcze budynki, hurtownie win i chaszcze. Szczyt Ventoux w czapce i opasce na oczach śpi, zamiast mrugać magicznym okiem. Wjeżdżamy między winnice, robi się ładnie, ale Spider nie współpracuje. "Po co się zatrzymywać? Jedźmy na kolację! Zaraz wszystko pozamykają..." Używam gróźb karalnych. Skręca w boczną polną drogę, staje. Wychodzę z auta, zawiewa podmuchem arktycznym. Zimno, kurrrka na murrrku!!! Jak to?? Dlaczego??? A na poboczu... leży zdechły kot... chyba... Nie patrzę, nie widzę, kadruję. Z wyprężonymi nogami... może jakiś wypchany... mózg idzie tym razem w sukurs...  Nie-do-wia-ry!!!!

☀☀☀

Mistral hulał z większym lub mniejszym rozmachem przez wszystkie trzy dni naszego pobytu w Dolinie Sault. Zdjęcia w lawendzie zamiast w high-class-insta sukience mam w swetrze second-hand i z włosem rozwianym na cztery strony świata. A potem przenieśliśmy się w okolice Arles, gdzie odnalazła się błogość Południa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...