że jesteśmy Częścią harmonijnej, pięknej, nieskończonej Całości.
Ilustracja autorstwa mojej ulubionej (obok Moneta, van Gogha, Chagalla, Klimta i Schiele`go) artystki występującej tymczasowo pod pseudonimem Niunia. :)
Wszyscy już polecali, recenzowali, teraz moja kolej, żeby zrażonych tym powszechnym szturmem i nadal zaciekle się broniących zapewnić, że warto wywiesić białą flagę i obejrzeć "Gambit królowej".
Ten netflixowy miniserial traktuje o zmaganiach nadzwyczajnie utalentowanej szachistki w dyscyplinie zdominowanej przez mężczyzn, w konserwatywnej amerykańskiej rzeczywistości lat 50. i 60. Beth zupełnie nie wpasowuje się w schematy ról przewidzianych dla dziewczyn w tamtym czasie. A "Gambit królowej" buduje bardzo aktualną, czytelną metaforę walki kobiet o swoje miejsce w życiu, o pozycję i szacunek w świecie rządzącym się regułami patriarchatu.
Serial niewątpliwie wyróżnia się oryginalnością scenariuszowych rozwiązań, dynamicznym prowadzeniem akcji i świetnie dobraną obsadą, co przekłada się na zaangażowanie widzów. Nie wciągnę go jednak na moją listę wybitnych.
Należy odnotować polski wkład w przystojnej postaci Marcina Dorocińskiego grającego niepokonanego radzieckiego arcyszachistę Borgowa. Partia, jaką rozgrywa z Beth podczas turnieju w Paryżu, to dyskretny i mistrzowski popis aktorstwa. Intensywnej obecności Dorocińskiego właściwie w każdej scenie trudno nie docenić, nawet gdy pada z jego ust niewiele słów.
**MUZYKA**
Dużych odkryć muzycznych w 2020 nie poczyniłam, poza tym, że Gary Moore i blues najskuteczniej łagodził ponure pandemiczne wizje podczas pierwszego lockdownu.
Przed drugim, we wrześniu,udało nam się doświadczyć znów cudu muzyki na żywo. Na koncercie promującym kapitalny album "Jak malować ogień" Natalia Przybysz z zespołem zwyczajowo już wzbiła się na wokalne i interpretacyjne wyżyny.
Entuzjazm i radość podkręcone tęsknotą latały pomiędzy publicznością a wokalistką jak piłka tenisowa.
(Gdyby jeszcze panowie instrumentaliści mieli więcej miejsca na improwizowanie, nie wiem, czy wytrzymałabym tyle przyjemności naraz... Wytrzymałabym. :))
W lipcu nie dotarliśmy co prawda na Lazurowe Wybrzeże poprzestając na Prowansji i Langwedocji, ale w grudniu dokopałam się w telefonie do zdjęć Nicei sprzed kilku lat i postanowiłam podzielić się upalnym widokiem lata oraz dziecięcego entuzjazmu graniczącego z amokiem w kontakcie z wodą tryskającą z gigantycznej fontanny... chodnikowej.
Wspaniale jest mieć takie bijące źródełko, które wprawia człowieka w radosny amok (używek pod to nie podciągamy) i pozwala zapomnieć o uciążliwościach istnienia. Dzieci uwielbiają wodę, być może przypomina im błogość okresu płodowego. Moja fontanna ma kilka ujść: muzyka, malarstwo, film, Południe Francji, Wenecja... Gdyby to było konto na instagramie, zapytałabym - a jak sprawa wygląda u Was? ;)