Oświecenie spłynęło na mnie podczas dwuipółgodzinnego rejsu, w który wypłynęliśmy z La Ciotat za radą Jeana-Louisa, aby zobaczyć calanques w pełnej okazałości. Pierwszą strofę tej baśni zapisanej w skale przez czas poznaliśmy w ubiegłym roku podczas wizyty w Cassis, położonym w malowniczej zatoce z widokiem na zdumiewające pomarańczowe klify. W tym roku przeczytałam ekscytujący ciąg dalszy. Ani chwili nudy, ogromna ciekawość, co dalej, niedowierzanie i zachwyt, że takie dzieło stworzono...
Skaliste wybrzeże i zatoki różnią się uformowaniem, od koronek po gotyckie kolumny, oraz kolorami. Od ciepłych brązów, przez pomarańcze, żółcie, po szarości i biele.
Czekoladowa góra, o ileż przyjaźniejsza od lodowej! |
Plażowanie na skałach |
Wpływanie i opuszczanie zatok zmieniało perspektywy. |
Tę "kalankę" upodobali sobie wspinacze i kajakarze. Do plaży widocznej u podnóża klifu można dopłynąć tylko od strony morza. |
Prototyp Sagrada Familia |
Łódź, którą pruliśmy fale (prawda, że ładny związek frazeologiczny?) była niewielka, czego nie można powiedzieć o falach tego dnia. Kołysało i rzucało dość mocno, szczególnie gdy wypływaliśmy z zatoczek. Chodzenie po pokładzie czy stanie bez trzymania się poręczy ławki celem zrobienia zdjęcia, wymagało nie lada ekwilibrystyki. I tu dokonałam odkrycia potwierdzając tym samym znaną prawdę, że podróże uczą nie tylko o świecie, ale i o sobie. Uwielbiam pływać po niespokojnym morzu, wędrować po rozchybotanym pokładzie. (Jakby to odczucie przenieść na samolot??) Zaś na świecie jest takie miejsce, które nadaje się idealnie na rajskie wakacje.