wtorek, 25 sierpnia 2020

Moja Prowansja

Jedziemy z Niemiec na Południe Francji. Mijamy Lyon. Czekam na magiczny moment. Zmianę barwy nieba w łagodny wypieszczony przez światło Południa błękit i na zapamiętany dreszcz ekscytacji na plecach, że to już!!! Strefa klimatu śródziemnomorskiego i mój ulubiony zakątek świata!!! Jednak tego upalnego dnia nie mogę dostrzec szczególnej różnicy w kolorycie. Rozczarowuje mnie brak powitalnego uniesienia... Dlaczego na wszystko obojętnieje się po jakimś czasie, po którymś razie?? Paskudna i błogosławiona cecha ludzkiej konstrukcji...

Zjeżdżamy z autostrady na lokalne drogi kierując się na Vaison-la-Romaine. Mijamy jakieś tekturowe markety, rondo z odsuniętymi, ale nadal na podorędziu, metalowymi barierami opatrzonymi napisami "przejazd zabroniony z powodu zagrożenia epidemiologicznego", i dosłownie kilkaset metrów dalej zaczyna się... Charakterystyczna dla Prowansji architektura małych miasteczek, jasne ściany kamiennych domów z niebieskimi okiennicami, placyk z fontanną ocieniony platanami, kwitnące krzewy oleandrów... serce rośnie... wiejskie posiadłości rozrzucone wśród winnic, gaje oliwne, zamknięte parasolki cyprysów i otwarte pinii. W oddali łańcuch Alp oraz górujący nad regionem niczym opiekuńczy duch - szczyt Ventoux... Wszystko to oglądamy w ostatniej złotej godzinie zachodzącego słońca. Zalewają mnie endorfiny z zachwytu i z radości, że znów tu jestem. Uwielbiam ten stan. Tak bym mogła umrzeć. Zatopiona przez endorfiny.

Pająk zostaje poproszony/zmuszony (bo przecież drzewo to drzewo...) do zatrzymania się pośród winnic, pszczółka otwiera drzwi (choć okno zabrzmiałoby lepiej;) i leci (dosłownie) polną drogą przed siebie. :))









Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...